Tajemnice i ciekawostki Nowej Zelandii
(wielojęzycznie, np. po angielsku ,
polsku , itp.)
Uaktualizowano:
25 listopada 2013
Kliknij "X" lub "No" na np. planszy rzekomych błędów, lub na reklamie, jeśli te usiłują przeszkodzić w oglądnięciu tej strony.
Oto
wykaz wszystkich stron które powinny być
dostepne pod niniejszym adresem (tj. na
tym serwerze), w zestawieniu językowym -
w 8 językach. Jest on częściej aktualizowanym
powtórzeniem stron zestawionych też w "Menu 1".
Wybierz poniżej interesującą Cię stronę
manipulując suwakami, potem kliknij na nią
aby ją uruchomić:
(Ten sam wykaz daje się też wyświetlić
z "Menu 1" poprzez kliknięcie tam na
"Menu 2".)
Oto
wykaz adresów wszystkich totaliztycznych
witryn działających w dniu aktualizacji
tej strony. Pod każdym z owych adresów
powinny być dostępne wszystkie totaliztyczne
strony wyszczególnione w "Menu 1" i
"Menu 2",
włączajac w to również ich odmienne wersje językowe
(tj. wersje w językach: polskim,
angielskim, niemieckim, francuskim, hiszpańskim,
włoskim, greckim i rosyjskim).
Najpierw więc w poniższym okienku wybierz
adres serwera z każdego masz zamiar
skorzystać manipulując suwakami, potem
kliknij na jego adres, kiedy zaś otworzy
się strona reprezentująca ów serwer
wówczas wybierz sobie z "Mednu 1" lub z
"Menu 2"
interesującą cię stronę i kliknij na nią
aby ją uruchomić i przeglądnąć:
(Niniejszy wykaz daje się też wyświetlić
z "Menu 1" poprzez kliknięcie tam na
"Menu 4".)
Niniejsza strona jest częścią mojego współzawodnictwa
z krowami i owcami. Chodzi bowiem o to, że Nowa
Zelandia jest znana w świecie jako kraj w którym na
każdego mieszkańca przypadają niemal 2 krowy i
1000 owiec (co jednak NIE przeszkadza aby lokalny
monopol mleczny sprzedawał w niej mleko po jednej
z najwyższych cen w świecie - np. patrz artykuł
[1#E3] omawiany w punkcie #E3 na stronie o nazwie
cooking_pl.htm).
Dlatego ja zdecydowałem, że oficjalnie
powinienem rzucić wyzwanie tym wszystkim
krowom i owcom. Moje wyzwanie polega więc
na tym, że chciałbym wygrać z tłumem owych
krów i owiec i spowodować, że Nowa Zelandia
stałaby się znana jako kraj w którym w
www.google.com
jest już więcej odwołań do nazwiska Jan Pająk niż
całkowita liczba krów, a nawet owiec, w całym owym
kraju. Na przekór humoryzmu tego współzawodnictwa,
jego wymowa faktycznie symbolizuje wszystkie
skrajności moralne dotychczasowego życia na
Ziemi (korygowane dopiero przez
filozofię totalizmu).
Nic dziwnego, że jak dotychczas krowy i owce
zawsze wygrywały. Mam jednak nadzieję, że poprzez
poszukiwanie moich stron internetowych w Google,
czytelnik zwiększy moje szanse na wygranie w tym
współzawodnictwie. (Co zaś można znaleźć na moich
stronach - wyszczególniłem to dokładniej na stronie
skorowidz.htm.)
Część #A:
Informacje wprowadzające tej strony:
#A1.
Co opisuje niniejsza strona internetowa:
Gdyby ktokolwiek nas zapytał jaki kraj na świecie jest
najbardziej tajemniczy, prawdopodobnie mielibyśmy
poważne trudnosci z dokonaniem wyboru. Wszakże
wiemy o piramidach z Egiptu, o tajemniczych
kamiennych monumentach z Południowej Ameryki,
o Wielkim Murze Chińskim i o wszelkich owych
tajemnicach jakie go otaczają, itd. Nigdy byśmy
zapewne nie przypuszczali, że miniaturowe wersje
tych tajemnic z wszelkich innych krajów, można
także znaleźć w Nowej Zelandii. I tak Nowa
Zelandia w części zwanej Coromandel posiada
dwie małe piramidy, w lasach Kaimanawa
posiada ruiny kamiennej świątyni w stylu Machu
Picchu (jak te z Peru), w tzw. Northland posiada
ona miniaturę Wielkiego Muru Chińskiego,
posiada ona także własne
miejsce eksplozji
jakie jest nawet bardziej spektakularne niż
słynna eksplozja Tunguska z 1908 roku z
Centralnej Syberii, a na dodatek do tego
wszystkiego posiada ona jeszcze wiele lokalnych
tajemnic jakie wcale nie występują w innych
krajach świata, oraz jakie w Nowej Zelandii mogą
być tanio badane przez wszystkich zainteresowanych.
Czyli owa popularna opinia o Nowej Zelandii,
że jest to kraj w jakim niemal wszystko jest
czyimś monopolem niedostępnym dla normalnej
kieszeni, oraz gdzie jedynie daje się zobaczyć 1000
owiec przypadających na każdego mieszkańca,
jest dosyć mylące. Problem leży jednak w
tym, że w sprawie tajemnic swego kraju
Nowozelandczycy są wyjątkowo nieśmiali
i skromni. Nie lubują się oni w przechwałkach
na temat posiadanych tajemnic. Szczególnie
jeśli tajemnice te nie są uznawane ani
wytłumaczalne przez dzisiejszą oficjalną naukę.
Raczej wolą zabrać swojego rozmówcę
na dobry kufel piwa, lub obejrzeć z nim
podniecający mecz rugby, niż wymądrzać
się w wyjaśnianiu miejscowych tajemnic.
W ten sposób, na przekór że kraj ten
dosłownie przelewa się tajemnicami,
ktoś musi mieć wiele szczęścia aby
cokolwiek znaleźć na ich temat w
miejscowych broszurkach turystycznych
czy w miejscowych oficjalnych publikacjach.
Niniejsza strona internetowa właściwie jest
wstępnym raportem który podsumowuje wyniki
moich "prywatnych badań" nad tajemnicami
Nowej Zelandii (jeśli uwierzyć że istnieje coś
takiego jak "prywatne badania" - wszakże
wszelkie badania w końcowym efekcie zawsze
służą całej ludzkości). Strona ta jest nastawiona na
ujawnienie w jakich obszarach badania te zostały
dokonane, oraz jakie wyniki one wniosły. Ponadto
wskazuje ona gdzie dokładnie w moich monografiach
naukowych badania nad daną tajemnicą zostały opisane
bardziej szczegółowo i dostarcza darmowych
egzemplarzy tych monografii dla załadowania sobie
do własnego komputera. Strona ta wskazuje też dokładne
dane innych źródeł informacji związanych z daną
tajemnicą, takich jak artykuły w gazetach, nazwy miejsc,
itp. Poprzez dostarczenie tego wszystkiego, identyfikuje
ona te rodzaje tajemniczych widoków i zjawisk, które są
warte oglądnięcia w Nowej Zelandii. Wszakże nie daje
się niczego znaleźć na ich temat w oficjalnych przewodnikach
turystycznych. Podczas czytania o opisywanych tutaj
tajemnicach, warto sprawdzić ich położenie na mapach
Nowej Zelandii. Mapy te można znaleźć na stronie internetowej
www.linz.govt.nz.
Ponieważ jestem naukowcem który strannie bada każdą
z tajemnic opisywanych poniżej, razem z prezentacją
każdej z nich podałem również moje własne wyjaśnienie
dla mechanizmu jaki za tajemnicą tą się ukrywa.
Zapraszam każdego do zweryfikowania zasadności
tych moich wyjaśnień.
#A2.
Istnieje też alternatywny obraz Nowej Zelandii:
Jeśli ktoś zwiedza Nową Zelandię za pośrednictwem
jakiejś oficjalnej wycieczki poprzez biuro podróży,
wówczas ogląda tam standardowe widoki. Znaczy
przewodnicy pokazują ten kraj pełen tajemnic i
niewyjaśnionych zjawisk mniej więcej w następujący
sposób: oto gejzery Rotoruy - aby móc oglądać
podobne poza Nową Zelandią trzeba się wybrać
aż do Islandii albo do USA, oto świecące się glizdy -
wyglądają one niemal jak zakotwiczone w jednym
miejscu robaczki świętojańskie z Europy lub
świetliki "klip-klip" z Malezji, oto lodowce
wybrzeża zachodniego - aby zobaczyć podobne
trzeba się wybrać do Norwegii lub na Alskę, tutaj
turyści mogą nabyć nowozelandzkich owoców -
są one tu niemal równie tanie jak w sklepach,
tutaj wolno pogłaskać owieczki - oczywiście
dopiero po wykupieniu tej atrakcji, itd., itp.
(Po przykład potraktowania przez biura podróży
patrz artykuł "Chinese get souvenirs, not the
Kiwi sights" (tj. w tłumaczeniu znaczeniowym
"Chińczykom oferowane są pamiątki, a nie
faktyczne widoki Nowej Zelandii") ze strony A5 gazety
The New Zealand Herald,
wydanie z piątku (Friday), January 25, 2008.
Z kolei życiowa rada dla turystów odwiedzających
Nową Zelandię zawarta jest w artykule "Travel in
groups, Asians told" (tj. "Zawsze poruszaj się w
grupie, Azjaci instruowani") ze strony A1
nowozelandzkiej gazety
The Press,
wydanie z czwartku (Thursday, July 3, 2008.)
Tymczasem w Nowej Zelandii można zobaczyć
też rzeczy których nie daje się zobaczyć w żadnym
innym kraju - tak jak niniejsza strona to wyjaśnia.
Większość też z nich jest do wglądu za darmo.
Trzeba jedynie wiedzieć gdzie ich poszukiwać,
oraz oczywiście trzeba nieco zboczyć z ustalonych
szlaków turystycznych.
#A3.
Cele do osiągnięcia poprzez niniejszą stronę:
Niniejsza strona ma na celu pokazanie alternatywnej
Nowej Zelandii. Znaczy pokazanie Nowej Zelandii
pełnej tajemnic, niewyjaśnionych zjawisk, naukowych
zagadek których niemal nikt nie bada, szokującej
historii której istnieniu oficjalnie się zaprzecza, itp.
Czyli zobaczenie tej unikalnej Nowej Zelandii, jaka
wcale nie jest powtórzeniem któregokolwiek z innych
miejsc na Ziemi.
* * *
Tak więc
proponuję rzucić okiem na te ciekawostki i tajemnice
Nowej Zelandii, które zdążyłem już przebadać i
przetransformować w poniższą ich prezentację.
Oto one.
#A4.
Opis płatnego serwisu gazetowego jaki pozwala łatwo
poznać interesujące nas artykuły i ilustracje gazetowe
wskazywane na tej stronie, podany jest w punkcie #D9 mojej strony o nazwie
faq_pl.htm:
Niniejsza strona zawiera szczególnie wiele
odsyłaczy do artykułów jakie publikowane
były w gazetach Nowej Zelandii (a czasami
też i w gazetach innych krajów). Wszakże
zgodnie z ustaleniami nowej tzw.
"totaliztycznej nauki"
artykuły w gazetach publikują prawdę o życiu -
w ten sposób zasadniczo różniąc się od często
błędnych i zwodniczych spekulacji i interpretacji
jakimi pozapychane są artykuły w czasopismach
naukowych pisane przez zawodowych
reprezentantów starej, monopolistycznej
"ateistycznej nauki ortodoksyjnej".
Aczkolwiek więc przy każdym powołaniu
się na jakiś artykuł gazetowy przytaczam
też zielony odsyłacz do strony internetowej
owej gazety, czytelnik ciągle może napotkać
najróżniejsze problemy jeśli zachce zapoznać
się z treścią owego artykułu. Dlatego aby
udogodnić moim czytelnikom dostęp do
artykułów lub ilustracji we wskazywanych
na swych stronach gazetach, w punkcie
#D9 swej odmiennej stony internetowej
z FAQ, tj. strony noszącej fizykalną nazwę
faq_pl.htm,
przytoczyłem link i opis strony dostępnej pod adresem
pressdisplay.com/pressdisplay/viewer.aspx,
jaka oferuje odpłatny światowy serwis gazetowy.
Niezależnie od wad, w rodzaju że za intensywne
uzycie jego usług trzeba płacić (chociaż za
darmo każdego dnia można przeczytać dwa
artykuły lub dwie strony i dowolną liczbę
stron tytułowych gazet) i że strona internetowa
jaka go oferuje napisana jest w języku angielskim
zaś kiepsko przetłumaczona na tylko kilka najpowszechniejszych
języków świata (niestety bez polskiego), oraz
że działa słoniowato-wolno ponieważ korzystają
z niej tysiące użytkowników naraz, serwis ten
ma też aż cały szereg zalet. Przykładowo, oferuje
on wgląd do gazet z praktycznie niemal wszystkich
krajów świata i w praktycznie niemal wszystkich
językach świata - włączając gazety z Polski.
Udostępniane są tam całe gazety dokładnie w
formie w jakiej zostały one wydrukowane - tj. wraz
z zawartymi w nich zdjęciami, ogłoszeniami i
dodatkami. Stronę jaka nas interesuje można
sobie powiększyć, aby wygodniej było ją czytać.
Gazety daje się w nim przeglądać we własnym
domu - tak samo jak w rzeczywistym życiu
(znaczy wertując je stronę po stronie lub od razu
idąc do wybranej strony). Stare numery gazet są
tak samo łatwo w nim dostępne jak nowe. Link
do wybranej gazety i strony można przesyłać
w nim emailowo do znajomych aby za darmo
zapoznali się z artykułami jakie im polecamy.
Ponadto serwis ten ma opcję "darmowego
wypróbowywania" (po kliknięciu na guzik
"GET A FREE TRIAL") dla tych którzy
chcieliby sprawdzić czy okaże się on przydatny
dla ich potrzeb czytelniczych i sytuacji. Jeśli
więc czytelnik dysponuje funduszem pozwalajacym
mu skorzystać z tego odpłatnego serwisu, lub jeśli
serwis ten jest dostępny w instytucji czy w bibliotece
do jakiej czytelnik ma dostęp (np. w Nowej Zelandii
serwis ten jest dostępny za darmo w sporej liczbie
bibliotek publicznych), wówczas rekomenduję mu
aby skorzystał z niego w celu łatwego odnalezienia
i poczytania artykułów gazetowych (i gazetowych
ilustracji) powoływanych na moich stronach.
Opisy zaś jak zapoznać się w owym serwisie
z treścią wybranego artykułu, czy jak oglądnąć
sobie ilustrację na jaką ja powołuję się na swoich
stronach, przytoczyłem w owym punkcie
#D9 z mojej strony internetowej o nazwie
faq_pl.htm.
Część #B:
Konwencjonalne ciekawostki:
#B1.
Telepatyczny wykrywacz nadchodzących trzęsień ziemi - znaczy starożytny instrument
jaki alarmuje o zbliżającym się trzęsieniu ziemi wystarczający czas wcześnie zanim
ono nas uderzy umożliwiając nam w ten sposób efektywną ucieczkę:
Jeśli czytelnik interesuje się aparatem
zbudowanym przez starożytnych Chińczyków
w 132 roku AD (czyli niemal 2000 lat temu),
który to aparat już w owych czasach pozwalał
na zdalne wykrywanie gotujących się trzęsień
ziemi z odległości nawet przekraczających
500 km (tj. już wtedy pozwalał osiągać to
czego dzisiejsza nauka nadal NIE jest
w stanie osiągnąć), wówczas powinien
zaglądnąć albo do odrębnej strony o nazwie
seismograph_pl.htm,
albo też do do punktu #G4 pokrewnej strony
newzealand_visit_pl.htm - o atrakcjach Nowej Zelandii wywodzących się od ludzi.
Aparat ten opisany jest też w moim referacie
na konferencję naukową ICST-2005. Referat
ów może być znaleziony pod adresem
http://www-ist.massey.ac.nz/conferences/icst05/proceedings/ICST2005-Papers/ICST_112.pdf.
Aż do 2010 roku replika addająca przybliżony
wygląd tego aparatu była wystawiona
w nowozelandzkim muzeum zwanym
Te Papa
(w 2010 roku została jednak usunięta z aktywnej
wystawy). Niestety, rozliczne próby jakie podejmowałem
aby przebadać i odbudować działającą rekonstrukcję
tego ratującego życie aparatu, były systematycznie
uniemożliwiane przez decydentów nauki - tak jak
pisałem to w punkcie #I1 strony o nazwie
seismograph_pl.htm.
Owo systematyczne zbijanie i uniemożliwianie
zbudowania działającej rekonstrukcji tego aparatu,
udowadniają że decydenci dzisiejszej oficjalnej
nauki wcale NIE są zainteresowani aby istniało
urządzenie zdolne do wczesnego wykrywania
nadchodzących trzęsień ziemi.
Fot. #B1 (K6 w [1/5]): Powyższe zdjęcie pokazuje
wygląd modelu owego zdalnego wykrywacza nadchodzących
trzęsień ziemi, który aż do 2010 roku wystawiony był do
publiczneg oglądania w nowozelandzkim muzeum
Te Papa.
Urządzenie to już około 2000 lat temu udowodniło swym
działaniem, że jest ono w stanie telepatycznie wykryć
trzęsienie ziemi już z odległości około 500 kilometrów
i podnieść alarm na tyle wcześniej aby umożliwiło to
efektywną ucieczkę zagrożonych ludzi. Niestety, z
powodów opisanych szerzej w punktach #R1 do #R7
strony o nazwie
quake_pl.htm,
dzisiejsza "ateistyczna nauka ortodoksyjna" odmawia
podjęcia badań i rekonstrukcji tego telepatycznego aparatu.
(Odnotuj, że niespodziewane i raptowne usunięcie
tego telepatycznego aparatu z aktywnej wystawy w
muzeum Te Papa zaraz po zabójczym trzęsieniu ziemi
z Christchurch, opisuje wyjaśnienie z punktu #R2 strony o nazwie
quake_pl.htm -
streszczone też w podpisie pod "Fot. #D1" ze strony o nazwie
seismograph_pl.htm.)
Aparat ten odbiera "chi" (tj. sygnały telepatyczne) wysyłane
przez każde trzęsienie ziemi które dopiero się gotuje. Po
ich wykryciu podnosi on alarm
zanim trzęsienie to
uderzy. (Kliknij na to zdjęcie aby oglądnąć je w powiększeniu.)
#B2.
Techniczne cuda świata:
Niezależnie od opisanego w powyższym
punkcie #B1 aparatu do zdalnego wykrywania
trzęsień Ziemi, w starożytności na naszej
planecie zbudowanych zostało cały szereg
innych urządzeń technicznych, których
zaawansowanie technologiczne przekracza
nawet dzisiejszy poziom wiedzy i techniki
naszej cywilizacji. Niestety, z powodów
opisanych w punkcie #G1 strony
eco_cars_pl.htm,
technologia budowy tych cudownych urządzeń
technicznych została stracona dla naszej cywilizacji.
Urządzenia te muszą więc zostać wynalezione
przez ludzi od samego początku. Ponownie
wynalazki te będą więc musiały się przebijać
przez blokady "przekleństwa wynalazców".
Pełny wykaz oraz opisy owych "technicznych
cudów świata" zawarte są w punkcie #H3 odrębnej strony
newzealand_visit_pl.htm.
#B3.
Moralny mechanizm "samokaranie
się" danej społeczności, zwany
przekleństwem wynalazców,
manifestujący się poprzez
wynalazczą impotencję:
W Nowej Zelandii szczególnie silnie działa
na twórczych ludzi mechanizm moralnego
"samokarania się" danej społeczności, który
ja bezosobowo nazywam "przekleństwem
wynalazców". W punktach #B4.4 i #H1
strony internetowej o nazwie
mozajski.htm
mechanizm ten wyjaśniam w następujący sposób:
" 'przekleństwo wynalazców' jest to moralny
mechanizm takiego sterowania losami twórczych
wynalazców i naukowców, aby z pomocą
symbolicznego przekierowania na nich następstw
niemoralności grup ludzkich wśród których
muszą oni żyć i pracować, spowodować efekt
'somoukarania się' owych grup i społeczności".
Innymi słowy, "przekleństwo wynalazców" powoduje
że niemoralne społeczności są karane "wynalazczą
impotencją". Oczywiście, za następstwami działania
tego mechanizmu moralnego kryją się konkretne
osoby i instytucje którym dana społeczność
pozwala wyniszczać twórczych ludzi ze swego
grona. Wykaz nowozelandzkich wynalazców
których zjawisko to zniszczyło, uniemożliwiając
im wdrożenie swoich wynalazków, zawarty
jest m.in. w punkcie #G1 strony
newzealand_visit_pl.htm.
Z kolei fototografie niektórych z owych
twórczych wynalazców, lub fotografie
niektórych z ich wynalazków, pokazane
są poniżej.
Fot. #B2 (11 z [6/2]): Dr Jan Pajak i maszyna Wimshurst'a -
czyli jeden z moich własnych wytłumionych wynalazków.
Fotografia ta pokazuje mnie (dra inż. Jana Pająka)
trzymającego w rękach nową maszynę elektrostatyczną
Wimshurst'a, którą zakupiłem z zamiarem użycia
jej jako inicjującego podzespołu do budowy efektywnego
urządzenia darmowej energii nazywanego "telekinetyczna
influenzmaschine" - po szczegóły patrz strona
telekinetyka.htm - a urządzeniach telekinetyki.
Oryginalnie jest to rysunek 11 z monografii [6/2].
(Kliknij na to zdjęcie aby oglądnąć je w powiększeniu.)
Fot. #B3 (T3 z [10]): Pomnik Richard'a Pearce oraz Dr Jan Pajak -
czyli wynalazek i wynalazca zniszczeni przez własnych rodaków.
Powyższa fotografia pokazuje pomnik wystawiony Richard'owi Pearse
oraz jego samolotowi. Pomnik ten wzniesiony został niedaleko małego
miasteczka "Pleasant Point" z Wyspy Południowej Nowej Zelandii.
Oznacza on miejsce w którym samolot Pearse'a z sukcesem został
wypróbowany w locie. Więcej informacji na temat losów Richard'a
Pearce i jego samolotu zaprezentowanych zostało na stronie
mozajski.htm - o wynalazcy pierwszego w świecie samolotu.
(Kliknij na to zdjęcie aby oglądnąć je w powiększeniu.)
Fot. #B4 (T2 z [10]): Pierwszy samolot na świecie
zbudowany został i oblatany w carskiej Rosji latem 1882 roku
(tj. na 21 lat przed Braćmi Wright). Pokazany on jest na
powyższej ilustracji zreprodukowanej ze starej rosyjskiej
encyklopedii.
Na nieszczęście, tzw. "przekleństwo wynalazców" spowodowało,
że świat nigdy nie dowiedział się o tym samolocie, podczas
gdy jego plany i prototyp gromadziły kurz w przepastnych archiwach carskiej Rosji.
Więcej danych o samolocie Możajskiego można znaleźć na stronie
mozajski.htm - o Aleksandrze Możajskim który jako pierwszy w świecie zbudował samolot.
(Kliknij na to zdjęcie aby oglądnąć je w powiększeniu.)
Fot. #B5: Od około 2004 roku, w najważniejszym muzeum
Nowej Zelandii zwanym "Te Papa", na 3-cim piętrze wystawiony
był ten super-motocykl skonstruowany przez nowozelandzkiego
geniusza technicznego o nazwisku John Britten. (Kliknij na to
zdjęcie aby oglądnąć je w powiększeniu.)
(Motocykl ten ciągle był tam wystawiany w maju 2011 roku, kiedy
to dokonywałem kolejnej aktualizacji niniejszej strony.) Niestety,
ów niezwykle dobrze zapowiadający się wynalazca i konstruktor,
niespodziewanie zmarł na raka w 1995 roku, w środku najbardziej
twórczego okresu swego życia, w wieku około 45 lat.
Niektórzy mogą mieć wątpliwości, czy istnieje
jakiś związek pomiędzy np. śmiercią na raka w
młodym wieku, a "przekleństwem wynalazców".
Wszakże zgodnie z opisami z punktu #H1.6 strony
newzealand_visit_pl.htm,
działanie "przekleństwa wynalazców" jest wynikiem
wyniszczania twórców przez niemoralnych
reprezentantów społeczności wśród której owi
twórcy mieszkają. Jeśli jednak dobrze się zastanowić,
to rak jest powodowany m.in. przez trucizny
wprowadzane do żywności przez daną społeczność.
Z kolei owe trucizny są właśnie objawem wyniszczania
bliźnich przez niemoralnych reprezentantów danej
społeczności.
#B3.1.
Wynalazca którego warto poznać - czyli "rekordzista świata" którego
wynalazek był blokowany przez ponad 60 lat (tj. przez ponad 2/3 długości
jego życia):
Fot. #B6: Mr Peter Daysh Davey
demonstruje swoją "grzałkę soniczną".
Grzałka ta powstrzymywana była
przez "przekleństwo wynalazców"
przez rekordowy okres
ponad 60 lat. Szokująca historia
wynalazku owej grzałki
Pana Davey, opisana została też
na odrębnej stronie internetowej
boiler_pl.htm - o szokującej historii rewolucyjnej grzałki która bije wszelkie rekordy.
(Kliknij na powyższe zdjęcie aby
oglądnąć je w powiększeniu.)
Część #C:
Niezwykłości Nowej Zelandii wynikające z nietypowej historii i kolei losów tego lądu:
#C1.
Brak rodzimych zwierząt lądowych:
Niemal każde państwo na świecie posiada
najróżniejsze miejscowe zwierzęta lądowe,
takie jak ssaki, węże, itp. Jednak nie Nowa
Zelandia. Miejscowe stworzenia Nowej Zelandii
głównie obejmują ptaki oraz kilka innych
gatunkow jakie mogły dostać się do Nowej
Zelandii za pośrednictwem podmuchów
wiatru, lub będąc uczepione do powierzchni
najróżniejszych obiektów jakie tam przypłynęły
niesione prądami oceanów. Oryginalnie
Nowa Zelandia nie miała więc ani węży,
ani ssaków, ani nawet ryb całkowicie
słodkowodnych. Oczywiście, to ma wiele
dobrych stron, bowiem w Nowej Zelandii
jak narazie nikt nie musi się bać np. węży.
Stąd scena taka jak ta pokazana na zdjęciu
z "Fot. #C1" narazie nie może się tam
zdarzyć. (Aczkolwiek najróżniejsi niszczycielscy
przemytnicy usilnie się starają aby przemycić
kilka jadowitych węży do Nowej Zelandii.)
Nowa Zelandia ukrywa jednak również i
naukową tajemnicę oraz rodzaj "paradoksu
fauny" wynikających z owego braku rodzimych
zwierząt lądowych. Mianowicie, dlaczego
Nowa Zelandia nie posiada owych miejscowych
zwierząt lądowych, na przekór że jest pełna
ich skamienielin?
Fot. #C1: Ogromny wąż dusiciel pyton uchwycony na zdjęciu
wkrótce po tym jak zadusił on człowieka - "tapper'a" i przystępował
do jego połknięcia. (Kliknij na to zdjęcie aby oglądnąć je w powiększeniu.)
(Nazwa "tapper" przyporządkowana jest w Malezji
do osób które spuszczają żywicę z drzew kauczukowych - pochodzi
ona od angielskiego słowa "tap" czyli "spuszczać".) Powyższa fotografia
ilustrowała artykuł "Python kills tapper" (tj. "Pyton zadusił tapper'a")
jaki ukazał się na stronie 7 w Malezyjskiej gazecie
The Sun,
wydanie datowane 6 września (September) 1996 roku. W czasie
kiedy owo zaduszenie człowieka przez ogromnego węża miało
miejsce w Malezji, ja właśnie przebywałem w tamtym kraju. Przez
więc spory czas owo zdjęcie odbierało mi smak na wybieranie się
na wycieczki do tropikalnej dżungli, co przed tym nieszczęśliwym
zdarzeniem było jednym z bardziej moich ulubionych zajęć ruchowych.
Wcale nie odstraszało mnie wówczas, że tropikalna dżungla w Malezji
jest pełna niebezpiecznych zwierząt. Oprócz węży dusicieli, takich jak
ten pokazany powyżej, żyją tam wszakże dzikie tygrysy i dzikie słonie,
ogromne mordercze krokodyle, silne i agresywne małpy (orangutany),
szerszenie i skorpiony których jedno ukąszenie zabija, a także całe
zatrzęsienie najróżniejszych jadowitych węży, ze wszystkimi odmianami
słynnej kobry na czele. Praktycznie też w tropikalnej dżungli wszystko
gryzie, drapie, rozcina, albo rani - niebezpiecznie jest tam więc dotykać
czegokolwiek. Odnotuj że powyższe zdjęcie pokazuję także na stronie
predators_pl.htm.
Powyższe warto też uzupełnić informacją, że
z różnych powodów coraz więcej morderczych
stworzeń, które kiedyś zagrażały ludziom tylko
w tropikalnych krajach, obecnie pomału trafia
do Nowej Zelandii. Jako przykład patrz opisy
z punktu #K1.6 poniżej - w tym opis spotkania z
morderczą meduzą którą ja kiedyś spotkałem
w tropikalnej Malezji, jednak którą podobno
można już spotkać w wodach Nowej Zelandii.
Czyżby były one oznaką najazdu owych
"Jeźdźców Apokalipsy" opisanych na stronie
przepowiednie.htm - o nadejściu na Ziemię czasów kiedy wypełniają się bibilijne przepowiednie.
#C2.
Niedawne całkowite zatopienie Nowej Zelandii:
Wyjaśnienie dla owego "paradoksu fauny"
oraz tajemnicy naukowej Nowej Zelandii,
czyli dla braku w niej rodzimych zwierząt
lądowych na przekór istnienia tam skamienielin
tych zwierząt, dostarczyły moje "hobbystyczne"
badania. Mianowicie, zgodnie z moimi
badaniami, paradoks ten wynika z faktu
że zgodnie z istniejącym materiałem
dowodowym Nowa Zelandia jakoby
najpierw okolo 23 000 lat temu
została całkowicie zatopiona w oceanie,
potem zaś około 13 500 lat temu wyłoniła
się ponownie z dna oceanu. Wszystkie
więc miejscowe zwierzęta lądowe zostały
w niej potopione. Tak właśnie twierdzą
też legendy miejscowych Maorysów.
Na to wskazuje znaczna ilość materiału
dowodowego obecnego w Nowej Zelandii
(np. wyjątkowo "ubita gleba", cieniutka
warstewka czarnej gleby, zaokraglone
kanty każdej dużej skały, itp.)
To także jest sugerowane przez alternatywną
historię Nowej Zelandii, jaką ja opracowałem
w wyniku swoich badań i jaką opisałem
w podrozdziale V3 swej starszej
monografii [1/4].
Jednak, oczywiście, wcale nie pokrywa
się ona z tym co ortodoksyjni naukowcy
Nowej Zelandii uparcie twierdzą - jako
przykład ich upartych zaprzeczeń, patrz
artykuł zatytułowany "NZ was never
underwater say scientists" (tj. "NZ nigdy
nie była pod wodą twierdzą naukowcy)
opublikowany na stronie A5 nowozelandzkiej
gazety
The Dominion Post,
wydanie z wtorku (Tuesday), dnia 15 stycznia (January 15), 2008 roku.
(W owym artykule jakiś naukowiec argumentuje,
że niemożliwość zanurzenia NZ pod ocean
jest potwierdzana przez obecność jaszczura
"tuatara" w Nowej Zelandii, a także przez molekularne
datowanie pyłku z "kauri" które
wykazuje że nowozelandzkie i australijskie
kauri wyodrębniły się od siebie już jakieś
40 do 90 milionów lat temu. Jednak owi
naukowcy nie uwaględniają w swoich
badaniach owych "fluktuacji czasu" opisywanych
w punktach #F1 i #F2 odrębnej strony internetowej o
eksplozji Tapanui,
które to fluktuacje mogły przenieść na trwałe
do naszych czasów niektóre gatunki fauny i
flory z czasów poprzedzających zatopienie NZ
w oceanie.) Z tego powodu prawdopodobnie
czytelnik powinien poznać ową alternatywną historię
Nowej Zelandii i porównać ją z materiałem
dowodowym obecnym w Nowej Zelandii,
takim jak przykładowo: (1) bardzo cienka
warstewka czarnej gleby, (2) pozaokrąglane
krawędzie miejscowych gór, wysoce (3)
sprężona i ubita gleba, itd., itp. Prawdopodobnie
pewnego dnia stanie się możliwym udowodnienie,
że ortodoksyjna historia Nowej Zelandii jest
jedynie życzeniem ortodoksyjnych naukowców,
podczas gdy naprawdę prawdziwa jest owa
alternatywna historia. To przywróciłoby
znaczenie legendom Maorysów, którzy
starają się nam przekazać ową alternatywną
historię przez całe lata, tyle że miejscowi
naukowcy nie bardzo są gotowi udzielić jej
należnej uwagi.
#C3.
Związki Nowej Zelandii z Ameryką Południową:
Aczkolwiek Nowa Zelandia leży w pobliżu
kontynentu Australii, faktycznie jest ona
wielopoziomowo pokrewna z daleką Południową
Ameryką. Przykładowo, niedawne badania
genetyczne dokonywane na gigantycznych
ptakach zwanych "Moa" (patrz ich opisy w
punktach #H2 i #H3 oraz #I1 poniżej),
wykazują że owe ptaki są bliskimi krewniakami
niewielkiego ptaka z Ameryki Południowej
podobnego do europejskiej przepiórki a zwanego
"tinamou". Opisy owych badań genetycznych
zawierają dwa artykułach, mianowicie
"Fat and lazy flying Moa brought down
to earth" ze strony A4 nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post,
wydanie z soboty (Saturday) January 30, 2010;
a także "Moa 'flew from South America' " ze
strony A2 gazety
The New Zealand Herald,
wydanie z wtorku (Tuesday), February 2, 2010.
Intrygującą ciekawostką ptaków Moa jest że
potwierdzają one odnotowywalną odmienność praw
natury wpływających na życie w Nowej Zelandii.
Odmienność ta wyjaśniana jest dokładniej w
punkcie #B1 oddzielnej strony
newzealand_visit_pl.htm.
Wywiera ona znaczący wpływ na organizmy
żywe. Przykładowo powoduje m.in. że sporo
emigrantów wierzy iż kobiety urodzone w
Nowej Zelandii często wykazują zupełnie odmienne
zachowania i nawyki niż np. kobiety urodzone
na półkuli północnej Ziemi. Owe badania genetyczne
dokonywane na ptakach Moa, a opisywane
w artykule "Mama Moa! The boys were given
such a bullying" ze strony A3 gazety
The New Zealand Herald
(wydanie z wtorku (Tuesday), February 9, 2010),
ujawniają szokujące zjawisko które dałoby
się nazwać "dyskryminacją i prześladowaniami
bazującymi na płci". Okazuje się,
że na przekór iż w młodej populacji tych ptaków
istniała taka sama liczba samców co samic, w
dorosłej populacji tylko około 1 samiec ciągle
był żywy na każde 5 samic. Wszystko wskazuje
więc na to że samice Moa prześladowały swoich
samców aż niemal do ich całkowitego wytępienia.
Niezależnie od wywodzenia się ptaków Moa z
Południowej Ameryki, w Nowej Zelandii żył także
ogromny ptak-ludojad przez lud Maori
(tj. Maorysów) zwany "Pouaki" zaś przez lud
Moriori z Chatham Islands zwany "Poua". Informacja
na temat owego mięsożernego ptaka zawarta
jest m.in. na stronie 177 książki [1#C3]
(cytowanej tu też jako [1#E4.4]) pióra Gary J Cook
and Thomas J Brown, "The Secret Land.
People Before" (StonePrint Press, Christchurch,
New Zealand, 1999, ISBN 0-9582040-0-4).
Aczkolwiek dotychczas NIE udało się znaleźć
(a może zidentyfikować) kości ani szczątków
owego gigantycznego ptaka-ludojada (wszakże
w Nowej Zelandii coś dziwnego dzieje się z
dowodowo-istotnymi szczątkami - patrz też
punkt #I2 poniżej), z jego opisów w maoryskich
legendach wynika że był on bardzo podobny
do ptaka zwanego Terrorbird który
żył właśnie w Południowej Ameryce
aż niemal do historycznych czasów.
Był on w stanie zmiażdżyć i zjeść człowieka
jednym klapnięciem swego potężnego dzioba.
Na dodatek do powyższego, w Nowej Zelandii
od samego początku rosło sporo roślin, w tym
uprawnych, które oprócz niej znane są jedynie
w Południowej Ameryce, np. ziemniaki czy
kukurydza.
#C4.
Pomarszczony czarny potwór-ludojad morski, który był jednak uprzejmy zrezygnować w ostatniej chwili ze zjedzenia mojej osoby:
Owego dnia z końcowej części lata 2002 roku
wybrałem się na spacer nad brzegiem
morza w opuszczonym i zaniedbanym byłym
przymorskim obszarze piknikowym kilkaset
metrów na południe od piaszczystej plaży przy
miejscowości Waikouaiti (patrz "Fot. #F5). W
owym czasie stały tam tylko ruiny jakby dużej
przebieralni czy ubikacji, oraz spory plac-łączka
ze śladami dawnych ognisk. Swój samochód
zaparkowałem na łączce owego obszaru
piknikowego tuż przy brzegu morza, oraz
zacząłem swój spacer wzdłuż brzegu, tuż
przy krawędzi wody. Byłem tam zupełnie sam.
Brzeg morza w tym miejscu był twardy
(pozbawiony piasku) i zbiegał w dół pod
kątem około 30 stopni, tak że woda dosyć
szybko stawała się głęboka.
Nie uszedłem daleko, kiedy po prawej stronie,
tylko jakieś trzy metry od mojej osoby, zobaczyłem
w morzu wyprzedzającego mnie czarnego,
pomarszczonego potwora. Podpłynął on do
mnie bezszelestnie i od tyłu, z całą pewnością
zamierzając mnie upolować. Gdyby wytrwał
przy swoim zamiarze zjedzenia mnie, wówczas
bym odnotował jego istnienie dopiero kiedy
bym już znalazł się w jego paszczy. Na
szczęście, z jakichś tam powodów w ostatniej
chwili najwyraźniej zmienił swoje zamiary.
Gdy ja go zobaczyłem, jego przednia cześć już
mnie wyprzedzała, zaś sam potwór wykonywał
właśnie łagodny manewr jakby odbijania się od
brzegu po którym ja spacerowałem. Jednak przez
sporą chwilę płynął niemal równolegle do brzegu,
wirując i w około połowie średnicy wystając ponad powierzchnię
wody - tak że miałem wystarczająco dużo czasu
i dobrą jego widzialność aby go sobie dokładnie oglądnąć.
Miał on kształt jakby czarnego torpeda czy walca
o tej samej średnicy około 1.5 metra na całej swej
długości. Jego długość oceniam na jakieś 20 metrów.
Jego powierzchnia (skóra) była czarna jak smoła
i NIE miała na sobie nawet najmniejszej części białej
czy koloru innego niż czarny. Skóra ta była też
bardzo dziwna, bowiem na całym obwodzie
i całej długości tego potwora była jakby silnie
pofałdowana czy pomarszczona. Mi ona
przypominała jakby gigantyczny pusty worek
z czarnej mokrej tkaniny, pościskany razem
i skręcony tak aby uformował walec. Owe fałdy
czy zmarszczki przebiegały podłużnie i wnikały
głęboko w cielsko tego potwora. Były też one
luźne i jakby bezwładne - tak jakby wogóle nie
miały w sobie mięśni. Wyglądało to niemal tak
jakby potwór wcale NIE miał solidnego ciała i
mięśni, a cały składał się z dużej liczby luźnych
i bezwładnych płatów poskładanych razem.
Fałdy te nadawały mu odpychający,
wręcz ohydny wygląd. Ponadto potwór ten
sprawiał też wrażenie że wogóle nie ma szkieletu.
W trakcie płynięcia wirował on bowiem wokół
swej centralnej osi w raczej niezwykły sposób.
Najbliższe co mi owo wirowanie przypominało,
to jakby ktoś złapał w wodzie za przednią część
jakiejś długiej, czarnej szmaty i zaczął tą część obracać -
podczas gdy reszta bezwładnej szmaty jest pociągana
przez ową przednią część i też zmuszana do wirowania.
Innymi słowy, ów potwór wcale NIE wirował wokół swej
osi tak jak wirowałaby duża ryba czy wieloryb, kiedy to
całe ich ciało obraca się równocześnie z taką samą
prędnością, a wirował jak korkociąg, czy jak owa
bezwładna szmata obracana za swą przednią część.
Potwór też jakby NIE miał oczu, a przynajmniej ja nie widziałem
żadnych oczu - na przekór że miałem dobrą jego
widoczność przez conajmniej dwa pełne jego obroty
wirowe wokół własnej osi. Nie miał też ani płetw
ani płaskiego ogona które by odstawały of jego
walcowatego cielska - nie wiem więc na jakiej
zasadzie płynął, choć widziałem że płynął
raczej szybko.
Od czasu kiedy widziałem owego potwora,
przymierzam jego obraz do wszystkiego co
już nam wiadomo że pływa to w morzach
Nowej Zelandii. Jednak do niczego on NIE
pasuje. Np. wiadomo, że drapieżne
orki
(po angielsku zwane "orcas" lub "killer whales")
używają podobnej do mojego potwora metody
polowania polegającej na cichym podkradaniu
się od tyłu do fok na brzegu morza, skąd
pożerają te foki jednym kłapnięciem swoich
potężnych paszcz. Jednak "orki" mają białe
łaty na brzuchu, ich skóra jest gładka, a ponadto
NIE są aż tak duże i nie mogą wirować w
sposób jaki ja widziałem.
W morzach okolic Nowej Zelandii żyją też
ogromne drapieżne mątwy (squids) zwane
"arkatutos" lub "colossal squid". Jeden z nich
pokazany jest poniżej na zdjęciu z "Fot. #I4".
Jednak mątwy te nie mają czarnego koloru,
a ich skóra ma zabarwienie w całej gamie
odcieni żółtego, czerwonego i brązowego.
Ich skóra jest też gładka - a nie pofałdowana
czy pomarszczona jak ta którą ja widziałem.
Nie są one też aż tak ogromne jak mój potwór.
Przykładowo, największy "colossal squid"
jakiego dotychczas złapano był długi na
8 metrów i ważył 495 kilo (tj. niemal pół tony).
Jego opis zawarty jest w artykule [C3] o tytule
"Here's looking at you, squid", ze strony A2 gazety
The New Zealand Herald,
wydanie z czwartku (Thursday), May 1, 2008.
Z badań też jego dzioba ustalono, że maksymalnie
mógł on wyrosnąc do długości 14 metrów
i do wagi 750 kg. W końcu taki "colossal squid"
ma ogromne białe oczy - faktycznie to największe
oczy świata. Przykładowo średnica gałek ocznych
w owym "colossal squid" opisanym w artykule
[C3] powyżej wynosiła 27 cm. Obecności takich
więc ogromnych białych oczu nie mógłbym
przegapić w potworze którego ja widziałem.
Wygląda więc na to, że w morzach Nowej
Zelandii żyje co najmniej jeszcze jeden
gigantyczny potwór-ludojad, którego nauka
ziemska nadal nie zna, a który zapewne
przycznia się sekretnie do owej znaczącej
liczby ludzi corocznie znikających w Nowej
Zelandii bez śladu ani wieści. (Po więcej
informacji o owych zniknięciach - patrz
punkt #K1 tej strony.)
Ja wcale nie jestem jedynym naukowcem który
ma podstawy aby twierdzić że w morzach Nowej
Zelandii nadal żyje co najmnie jeden ogromny
potwór ciągle niepoznany przez ziemską naukę.
W artykule "Hidden giants lurk in ocean deeps:
scientists" (tj. "Ukryte giganty czają się w głębinach
oceanów: naukowcy"), ze strony A14 gazety
"The New Zealand Herald",
wydanie datowane w poniedziałek (Monday), June
9, 2008, opisana jest naukowa metoda przewidywania
odkryć niepoznanych jeszcze zwierząt. Bazuje
ona na "krzywej trendu" w odkryciach danych
zwierząt. Jak się okazuje, zgodnie z ową metodą,
w głębinach oceanu ciągle ukrywa się jeszcze
cały szereg gigantycznych potworów nieodkrytych
przez dzisiejszą naukę.
Co mnie w owym przypadku najbardziej zastanawia,
to że cechy owego potwora zupełnie nie
pasują do jakiegokolwiek gigantycznego
stworzenia której jest już obecnie znane
ziemskiej nauce. Za to raczej dobrze pokrywają
się one z cechami gigantycznej czarnej
ośmiornicy głębinowej opisywanej przez
pradawny foklor żeglarski i przez stare legendy.
Ośmiornica taka miała być aż tak duża, że
potrafiła swymi mackami oplątać całe dawne
okręty - co by pasowało do wymiarów potwora
którego ja widziałem. Na dodatek wszystkie
ośmiornice są bardzo inteligentne (a stąd trudne
do złapania), zaś właśnie wysoką inteligencję
wykazywało zachowanie mojego potwora.
W końcu, jeśli dobrze się zastanowić, to
skoro telekinetyczne skażenie Nowej Zelandii
(to od
eksplozji UFO koło Tapanui)
faktycznie spowodowało wymutowanie się
gigantycznej mątwy (squid'a), nie ma powodów
dla jakich to samo telekinetyczne skażenie
nie mogłoby wymutować także i gigantycznej
ośmiornicy.
#C5.
Tajemnicze masowe śmierci stworzonek:
W Nowej Zelandii co jakiś czas ma miejsce
masowa śmierć jakiegoś pojedyńczego
gatunku zwierząt lub żyjątek. Dotychczas
natknąłem się już na wzmianki o aż kilku
przypadkach takiego masowego wymierania.
Aczkolwiek w każdym z tych przypadków
oferowane było ludziom jakieś dogodne
wyjaśnienie, wszystkie owe wyjaśnienia
faktycznie "nie trzymały się kupy" i wyglądały
tak jakby były jedynie "zasłoną dymną" która
ma ukryć jakieś faktyczne przyczyny o
których świat nie powinien się dowiedzieć.
Pierwszy z owych przypadków który zwrócił
moją uwagę było wyginięcie niemal wszystkich
dzikich królików. W początkowym okresie mojego
pobytu w Nowej Zelandii, tj, w latach 1982
do 1992, powierzchnia owego kraju dosłownie
roiła się od królików (chociaż nie można było
wówczas kupić mięsa królika w żadnym
sklepie tego kraju). W 1992 roku zmuszony
byłem jednak wyjechać "za chlebem" z owego
kraju - tak jak to opisuję na stronie
o mnie (Dr Jan Pająk).
Kiedy wróciłem do Nowej Zelandii w 1999 roku,
królików już nie było. Oficjalna wersja wyjaśnienia
stwierdzała, że jacyś rolnicy tak mieli dosyć
zniszczeń dokonywanych przez owe króliki,
że sprowadzili z Australii chorobę "maximatosis"
który wybiła większość z nich. Jednak rządowe
śledztwo NIE zdołało ustalić kto dokładnie
sprowadził ową chorobę, ani jak choroba
ta została rozprzestrzeniona po aż trzech
wyspach tego kraju. A tak szerokie
upowszechnienie wymagało ogromnej
skali czyichś działań, których utrzymanie
w kompletnej tajemnicy wymagałoby albo
niemal nadprzyrodzonych możliwości,
albo też wielkoskalowego spisku.
Kolejny przypadek masowego wymarcia opisany
był w artykule "Theories fly over dead bird mystery"
(tj. ”Latają teorie na temat tajemnicy martwych ptaków”)
opublikowanym na stronie A9 nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post,
wydanie z soboty (Saturday), February 21, 2009.
Opisano w nim jak w nowozelandzkim miasteczku
o nazwie New Plymouth tysiące martwych wróbli
zaczęło nagle spadać z nieba. Owo miasteczko
New Plymouth jest znane z ogromnej fabryki
rolniczych trucizn która rozsiewa po okolicy
trujące wyziewy. Jest więc możliwym że tamte
tysiące wróbli padły ofiarami wyziewów owej
fabryki. Gdyby jednak tak było, to dlaczego
owego faktu NIE podano do publicznej wiadomości.
Co jednak najbardziej mnie zaszokowało, to
że poza opublikowaniem niewielkiego artykułu
i pokazaniem spadających ptaków w telewizji
jako rodzaju sensacji, w Nowej Zelandii nikt się
tymi ptakami NIE zainteresował i nikt ich poważnie
NIE badał. Tymczasem kiedy podobne zjawisko
tysięcy martwych szpaków spadających z nieba
odnotowane zostało w pierwszych dniach
2011 roku w okolicach miasteczka Beebe
z Arkansas, USA, wszystkie pobliskie agencje
badawcze rzuciły się aby ustalić przyczyny.
Pierwszą informację o owych amerykańskich
martwych szpakach spadających z nieba usłyszałem
w poniedziałek dnia 3 stycznia 2011 roku, w
wiadomościach dzinnika telewizyjnego na kanale
"Prime" telewizji nowozelandziej, nadawanego
o godzinie 17:30 do 18:00. W owym dzienniku
jedynie poinformowano i pokazano owo dziwne
zjawisko. Jednak już następnego dnia, we wtorek
4 stycznia 2011 roku, około godziny 18:20 w
dzienniku telewizyjnym na kanale 3 TVNZ pokazano
licznych badaczy zbierających owe martwe ptaki,
oraz przytoczono wywiady z kilkoma rozhisteryzowanymi
tym zdarzeniem miejscowymi. Z wiadomości owych
jednoznacznie wynikało, że w przeciwieństwie
do Nowozelandczyków zupełnie nieporuszonych
takim spadaniem tysięcy martwych ptaków z nieba,
Amerykanie poczuli się ogromnie tym zafascynowani
i przerażeni, a co najważniejsze - rzucili sporo ludzi
i środków aby zagadkę tą wyjaśnić. W kolejnym
dzienniku o godziny 18:25 ze środy dnia 5 stycznia
2011 na TVNZ 3 wyjasniono że podobne deszcze
z martwych ptaków pojawiły się w kilku innych miejscach
USA, oraz że w miejscowej rzece z Beebe, USA także
wyzdychały wszystkie ryby. Dziennik ten stwierdził
że również na plażach Coromandel z Nowej Zelandii
pojawiły się martwe ryby "snapper" które zalegały
powierzchnię morza "jak okiem sięgnąć". Na temat
owego "deszczu martwych ptaków" z Beebe, USA,
oraz kilku innych podobnych deszczy z wielu
odmiennych krajów świata - włączając w to
Szwecję, pojawiły się także artykuły gazetowe,
np. patrz "Reason and logic fall from the sky"
(tj. "Wnioskowanie i logika spadły z nieba") ze strony A9 gazety
The New Zealand Herald
(wydanie z piątku (Friday), January 7, 2011) albo
patrz "Aflockalypse now - dead birds (and NZ fish)
fuel theories" (tj. "Alotokalipsa teraz - martwe ptaki
(oraz ryby z NZ) rozpalają teorie") ze strony A13 gazety
The New Zealand Herald
(wydanie z poniedziałku (Monday), January 10, 2011).
W około rok później martwe ptaki ponownie zaczęły
spoadać z nieba w tym samym Beebe - o czym poinformował
artykuł "Birds fall from sky but no sign world about
to end" (tj. "ptaki spadają z nieba jednak nie ma znaku
że ma nastąpić koniec świata") ze strony A15 gazety
The New Zealand Herald
(wydanie ze środy (Wednesday), January 4, 2012).
Z kolei w artykule "Dead sardines crammed into LA
marine" (tj. "Zdechłe sardynki zapełniły port w
Los Angeles") ze strony A16 gazety
The New Zealand Herald
(wydanie z czwartku (Thursday), March 10, 2011)
pokazane jest zdjęcie całego portu morskiego w
USA wypełnionego po brzegi zdechłymi sardynkami.
Bardzo wymowna jest informacja z artykułu "Starving
turtles rot on beaches" (tj. "Zagłodzone żółwie gniją
na plażach") ze strony A14 gazety
The New Zealand Herald
(wydanie z wtorku (Tuesday), September 13, 2011).
Opisuje on zatrzęsinie zwłok ogromnych morskich
zółwi które zdychają z głodu spowodowanego
wymieraniem korali w tzw. "Great Barrier Reef"
i masowo wyrzucane są na plaże koło Brisbany
w Australii.
Na jeszcze jeden przypadek masowej śmierci
natknąłem się w artykule "Wild seas a likely
cause of mass fish deaths" (tj. "Dzikie morza
prawdopodobnym powodem masowej śmierci
ryb"), ze strony A6 nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post,
wydanie z soboty (Saturday), May 30, 2009.
Zgodnie z tym artykułem, nieżywe lub umierające
ryby masowo zalegały brzeg morza na wybrzeżu
Kapiti - czyli w relatywnie niewielkiej odległości
zarówno od nadmorskiego New Plymouth - gdzie
znajduje się opisana wcześniej fabryka rolniczych
trucizn, jak i od Petone - gdzie naturalne środowisko
beztrosko zatruwa miejscowa przetwórnia złomowanych
akumulatorów. Czyżby więc jakieś ścieki lub
wyziewy z którejś z owych fabryk zaległy w
głębinach morza i spowodowały masową
śmierć ryb? Jeśli zaś owe ryby są aż tak
nafaszerowane truciznami, że masowo
wymierają, to jak zawarte w nich substancje
wpływają na zdrowie ludzi którzy ryby te zjadają.
W przybliżeniu o owym czasie sławny stał się
też przypadek kiedy morskie ślimaki lokalnie
zwane "grey side-gilled sea slug" raptownie
zaczęły być trujące na przekór że poprzednio
uważano je za nieszkodliwe - po szczegóły
patrz punkt #K1.6 poniżej na tej stronie.
Powyższe przypadki wcale NIE kończą długiej
listy takich zdarzeń. Kolejny przypadek masowej
śmierci ryb opisany jest w artykule "Ministry probes
dead fish mystery" (tj. "Ministerstwo analizuje
tajemnicę nieżywych ryb") jaki ukazał się na
stronie A6 gazety
The New Zealand Herald,
wydanie datowane w środę (Wednesday), June
9, 2010. Zgodnie z tym artykułem, na plażach o
całkowitej długości ocenianej przez niektórych
na 30 km, znajdujących się w północnej części
Nowej Zelandii, tj. w prowincji zwanej Northland,
zalegało tysiące nieżywych ryb. Artykuł ten pokazuje
nawet zdjęcie fragmentu owej plaży gęsto pokrytej
rybami. Mi oglądanie owego zdjęcia przypomniało
podobne zdjęcie plaży z tysiącami zdechłych ryb,
jakie spowodowane były tsunami z 26 grudnia 2004
roku - po jego opisy patrz punkt #D4 na stronie
day26_pl.htm.
Jeszcze inny przypadek opisany został w artykule
"Mass of floating snapper a mystery to officials"
(tj. "Masa martwych snapperów tajemnicą dla
władz") ze strony A9 gazety
The New Zealand Herald,
wydanie datowane w czwartek (Thursday), December
2, 2010. W owym artykule opisano olbrzymie ilości
smakowitych ryb jadalnych zwanych "snapper" jakie
pływały martwe w pobliżu północnych brzegów Nowej
Zelandii. Z kolei w artykule "Ocean mystery: hundreds
of snapper found dead on beaches" (tj. "Zagadka
oceanu: setki snapper znajdowane martwe na plażach")
ze strony A1 gazety
The New Zealand Herald,
wydanie ze środy (Wednesday), January 5, 2011,
pojawiła się informacja o ławicach martwych ryb
morskich zwanych "snapper" wyrzucanych na plaże
z półwyspu Coromandel w Nowej Zelandii.
Mnie osobiście strach najbardziej obleciał
kiedy podczas paceru około lutego 2010
roku ja sam natknąłem się na takie zdechłe
ryby na plaży w nowozelandzkiej miejscowości
Petone (w której ja sam mieszkam). Powodem
mojego strachu było, że wszystkie ryby
jakie wówczas spotkałem były tego samego
gatunku (tj. "płaszczki" - po angielsku
zwane "stingray") oraz dokładnie tak
samo duże (tj. około metrowej rozpiętości
"skrzydeł"). Podczas spaceru wzdłuż plaży
o długości około 1 km natknąłem się wówczas
na 12 takich uśmierconych dużych
ryb. Z moich zaś badań nad tsunami,
opisanych w punkcie #D4 ze strony
day26_pl.htm,
wiem że jednakowe co do gatunku i wielkości
ryby, giną kiedy ich ciała zaczynają rezonować
z wibracjami generowanymi podczas morderczego
trzęsienia ziemi. Wygląda więc na to, że w Nowej
Zelandii właśnie gotuje się jakieś śmiercionośne
trzęsienie ziemi - tak jak to opisałem w punkcie
#I1 owej strony
day26_pl.htm.
Podobnie wygląda sprawa owych masowych
samobójstw wielorybów popełnianych poprzez
ich wyrzucanie się na miejscowe plaże morskie.
W Nowej Zelandii przypadki takich masowych
samobójstw wielorybów czasami mają miejsce
co kilka miesięcy. Co je powoduje - tego narazie
nie ustalono. W obliczu powyższego NIE powinno
już dziwić, że w Nowej Zelandii także nasilenie
samobójstw ludzi należy do jednego z najwyższych
na świecie. Np. młodzież tak masowo tam się zabija,
że aż nałożony został zakaz pisania lub dyskutowania
samobójstw w publikatorach. Czyżby jakieś
nadprzyrodzone moce sprzeciwiały się zaludnieniu Nowej Zelandii?
Inny przykład niemal bibilijnego wymarcia - tym
razem owadów, opisuje niepozorny artykuł ”Bug invasion
comes to light on east coast” (tj. ”Najazd owadów
jaki wyszedł na jaw na wschodnim wybrzeżu”),
opublikowany na stronie A4 nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post,
wydanie ze środy (Wednesday), March 4, 2009.
Zgodnie z owym artykułem, maleńka nowozelandzka
miejscowość nazywana Whatatane doświadczyła
tak ogromnego "najazdu" i masowej śmierci
najróżniejszych owadów, szczególnie jakichś
czarnych żuków, koników polnych i świerszczy,
że owe zdechłe robaczyska musieli tam szuflami
wygarniać ze sklepów i ze stacji benzynowych.
Czy jest więc możliwym że gleba w niektórych
obszarach Nowej Zelandii jest już aż tak zatruta
rolniczymi chemikaliami, że zmusza to nawet
owady do ucieczki i do masowego wymierania
w ludzkich zabudowaniach?
* * *
Owych masowych śmierci naróżniejszych
stworzeń zaczyna ostatnio być aż tak dużo,
że Google opracował nawet specjalną mapę
która pokazuje gdzie i co tak masowo wyginęło.
Na mapie tej odnośnikami z kropką zaznaczone
są masowe śmierci które nastąpiły już w 2011
roku. Oto link do owej mapy:
mapa masowych śmierci żyjątek.
#C5.1.
Tragedia masowego wymierania pszczół - zapowiedzią już bliskiej "śmierci głodowej" całej ludzkości:
Jest też już publiczną tajemnicą, że na całym
świecie, włączając w to również Nową Zelandię,
szybko i masowo wymierają pszczoły.
Przykładowo, jeszcze tylko kilka lat temu zobaczenie
pszczół koło mojego domu było normalnym
widokiem. Jednak kiedy w jeden słoneczny dzień
latem pod koniec 2010 roku celowo poszukiwałem
pszczół w okolicach swego domu - NIE znalazłem
już ani jednej. Za to widziałem ludzi spryskujących
jakieś chemikalia. W odcinku angielskiego serialu
telewizyjnego o tytule "Jamie's Food Escape", w
Nowej Zelandii nadawanego na TVNZ 1 we wtorek,
11 stycznia 2011 roku, w godzinach 20:30 do 21:30,
występował zawodowy hodowca pszczół z Grecji.
Twierdził on, że obserwowane obecnie ginięcie
i zanik pszczół jest spowodowany krótkimi falami
telefonów komórkowych. Zgodnie z jego obserwacjami,
kiedy postawił swoje ule w miejscu w którym istnieje
dobry odbiór jakiegokolwiek telefonu komórkowego,
wówczas pszczoły z tego ula stawały się chorowite
oraz szybko gubiły się i wymierały. Natomiast
kiedy stawia on swoje ule gdzieś w obszarze
zasłoniętym górami i leżącym poza zasięgiem
wszelkich telefonów komórkowych, wówczas
pszczoły tam kwitną, są zdrowe, oraz żyją i rozwijają
się normalnie. Tak więc ludzie nieoficjalnie wiedzą
już co zabija pszczoły, tyle że żaden dobrze-płatny
naukowiec NIE ma odwagi aby wypowiedzieć to
otwarcie i oficjalnie - zaś w ten sposób aby podpaść
bogatym korporacjom telekomunikacyjnym które
wóczas by zniszczyły jego karierę zawodową - tak
jak to wyjaśnia punkt #F1 na totaliztycznej stronie o nazwie
telepathy_pl.htm.
Najwyższy więc czas, aby narody przestały maszerować
prosto w paszczę "śmierci głodowej" i zmusiły swe rządy
aby te przełamały obecną naukową "zmowę milczenia",
tak że zamiast niezdrowej oraz niebezpiecznej dla życia
telekomunikacji radiowej, ludzkość zaczęła wreszcie
rozwijać telekomunikację bazującą na bezpiecznej i
zdrowej tzw. "telepatii" - opisanej w punktach #E1 i #F1 strony
telepathy_pl.htm.
Obecne raptowne wymieranie pszczół jest ogromną
tragedią dla całej ludzkości. Wszakże jest ono
zapowiedzią i wstępem szybko zbliżającej się
masowej "śmierci głodowej" ludzkości - którą to
śmierć wyjaśniam szerzej w punkcie #F1 swej strony
telepathy_pl.htm.
(Odnotuj, że taka "masowa śmierć ludzi" jest już
od dawna zapowiadana przez stare przepowiednie -
omawiane w np. "części #H" strony o nazwie .
przepowiednie.htm.)
Co najtragiczniejsze, to że ludzkość już obecnie
mogłaby zastąpić dzisiejsze niebezpieczne i
niezdrowe telefony komórkowe oraz urządzenia
do telekomunikacji radiowej które zabijają pszczoły,
przez całkowicie bezpieczne urządzenia do
komunikacji telepatycznej. Wszakże takie
urządzenia do komunikacji telepatycznej są
już od dawna postulowane do zbudowania przez
nowo-rodzącą się "naukę totaliztyczną" (jeden z
ich przykładów omówiony jest w "części #E" w/w strony
telepathy_pl.htm).
Niestety, przeszkodą w tym zastąpieniu szkodliwych
urządzeń radiowych przez bezpieczne urządzenia
telepatyczne jest "monopol na wiedzę" zazdrośnie
strzeżony przez dzisiejszą "ateistyczną naukę
ortodoksyjną" która panicznie boi się stworzenia
sobie "konkurencji" w formie "nauki totaliztycznej"
nastawionej na bezkompromisowe ujawnianie prawdy
- tak jak to wyjaśniłem w punkcie #A2.6 strony o nazwie
totalizm_pl.htm.
Część #D:
Efekty działania nadprzyrodzonego w Nowej Zelandii:
#D1.
Kamień który swoją nadprzyrodzoną wędrówką dowodzi błędności dzisiejszej fizyki:
Motto:
"Prawdziwe życie swoje, a naukowcy swoje."
Jeśli wierzyć samozadufanym twierdzeniom
niektórych dzisiejszych fizyków, we wszechświecie
jakoby nie ma "nadprzyrodzonego". Według
nich wszystko co nas dotyka, to wyłącznie
działanie już poznanych praw fizyki. Jeśli jednak
rozglądnąć się uważnie dookoła, wówczas
szokuje jak wiele nadprzyrodzonego bez
przerwy ludziom się ujawnia, tyle że fizycy
z uporem przedszkolaków udają że problem
rzeczowego badania nadprzyrodzoności
wcale nie istnieje. W punkcie #F1 odrębnej
strony internetowej
biblia.htm - o Biblii autoryzowanej przez samego Boga
wyszczególniłem długą listę doskonale znanych
fizykom zjawisk, które bezpośrednio dowodzą
istnienia nadprzyrodzoności. Znaczy dowodzą
one np. istnienia Boga, innego świata, nieśmiertelnej
duszy ludzkiej, itp. Na niektórych z owych zjawisk
oparte nawet zostały już istniejące formalne dowody
naukowe na istnienie Boga, duszy, innego świata,
na stworzenie pierwszej pary ludzi przez Boga, itp.
(Dla zapoznania się z owymi naukowymi dowodami
na faktyczne istnienie nadprzyrodzoności proponuję
zajrzeć np. do stron internetowych
god_pl.htm - o naukowym i świeckim wyjaśnieniu istoty Boga,
dipolar_gravity_pl.htm - o "teorii wszystkiego" która naprawia błędy i niedoskonałości dzisiejszej fizyki,
nirvana_pl.htm - o ignorowanym przez dzisiejszą naukę zjawisku nirwany, oraz
evolution_pl.htm - o ewolucji w świetle "teorii wszystkiego" zwanej Konceptem Dipolarnej Grawitacji.)
Do wszystkich tamtych dowodów na istnienie nadprzyrodzoności,
w niniejszym opisie dodam jeszcze jeden materiał dowodowy.
Mianowicie wskażę tu przykłady kamieni odkrywanych
na Ziemi, które to kamienie wykazują nadprzyrodzoną
zdolność do odbywania inteligentnych wędrówek.
Ponieważ zgodnie ze stwierdzeniami dzisiejszej fizyki,
kamienie same nie mają prawa inteligentnie zmieniać
swojego położenia, rosnąca ilość materiału dowodowego
na temat tych nadprzyrodzonych kamieni posiada
jednoznaczną wymowę. Mianowicie istnienie takich
inteligentnie przemieszczających się kamieni jest
jeszcze jednym dowodem na błędność stwierdzeń
i fundamentów naukowych dzisiejszej fizyki. Dowód
ten dodaje się do całej gamy innych podobnych
dowodów na kompletną błędność dotychczasowej
fizyki ziemskiej, które już od dawna wskazywane
nam są przez tzw.
teorię wszystkiego zwaną
Konceptem Dipolarnej Grawitacji.
Pierwszy kamień o którym się dowiedziałem że
posiada on nadprzyrodzoną zdolność do odbywania
inteligentnej wędrówki badałem osobiście już
około 1990 roku. Był to spory kamień istniejący
koło miejscowości Atiamuri na Wyspie
Północnej Nowej Zelandii. Pokazuje go zdjęcie
z "Fot. #D1" poniżej. Jest on otoczony
licznymi legendami. Jest także przedmiotem
kultu dla miejscowych Maorysów. Maorysi ci
modlą się do owego kamienia, oraz składają
mu liczne ofiary. W ten sposób Maorysi przekazują
temu kamieniowi unikalną formę inteligentnej
energii przez Chińczyków zwanej "chi", zaś przez
Koncept Dipolarnej Grawitacji
nazywanej "energią moralną" albo "zwow".
Dzięki zapasowi owej inteligentnej energii
zgromadzonemu w sobie, kamień z Atiamuri
jest w stanie odwzajemniać modły Maorysów
poprzez dokonywanie licznych uzdrowień
oraz poprzez przynoszenie szczęścia tym
co o nie proszą. Ja swego czasu badałem
fizykalnie kamień z Atiamuri, oraz stwierdziłem
że wykazuje on dosyć niezwykłe cechy.
Dla przykładu zdaje on się wydzielać jakiś
rodzaj promieniowania. Kiedy bowiem
umieściłem na nim film do fotografii
Roentgenowskich, ów film pokazał potem
dziwne naświetlone wzory. Kamień ten jest także
namagnesowany (jego namagnesowanie
daje się wykryć za pomocą zwykłego kompasu).
Najbardziej jednak nadprzyrodzoną cechą kamienia
z Atiamuri jest, że zgodnie z miejscowym
folklorem kamień ten ma odbywać "wędrówki".
Miejscowi ludzie twierdzą, że w przeszłości
był on odsuwany od krawędzi szosy, ponieważ
w swojej normalnej lokacji wprowadza on dosyć
poważne niebezpieczeństwo dla przejeżdżających
samochodów. Co jakiś bowiem czas rozbija się
na nim samochód zaś pasażerowie czasami nawet tracą życie.
Jednak po przesunięciu, kamień ten sam powracał
na swoje poprzednie miejsce. Podobno z
powodu jego wędrówek, w oficjalnej dokumentacji
tamtej szosy widnieje on w zupełnie innym
miejscu niż faktycznie znajduje się on w rzeczywistości.
Powodem ma być brak odważnego managera
który by się podpisał pod oficjalnie naniesionymi
poprawkami w dokumentacji tamtej drogi stwierdzającymi
że kamień ten sam powrócił na swoje ulubione
miejsce. Ludzie twierdzą także, że kamień ten
okresowo zmienia kształt owej dziury w swoim
boku (w dziurę tą składane są ofiary Maorysów).
Owa dziura podobno jednym razem jest całkowicie
okrągła, innym zaś razem wydłużona jak muszla
małży.
Wyjaśnienia dla mechanizmu pozwalającego
kamieniom na wędrowanie dostarcza "teoria
wszystkiego" zwana
Konceptem Dipolarnej Grawitacji.
Zgodnie z nią, we wszechświecie istnieje inteligentny
rodzaj energii, przez Chińczyków nazywanej "chi",
zaś przez ów Koncept Dipolarnej Grawitacji zwanej
"zwow" albo "energia moralna". Owa inteligentna
energia ma to do siebie, że wypełnia one inteligentne
nakazy myślowe. To właśnie ową energię
osoby uprawiające "kung fu" są w stanie skierować
np. na pręt stalowy który uderzają swoją głową i
nakazać jej aby ta rozbiła ów pręt w drobny proszek.
To także owa inteligentna energia powoduje że tzw.
feng shui
faktycznie działa w praktyce. (O działaniu "feng
shui" można sobie poczytać m.in. w punkcie #19 strony
wroclaw.htm - o mieście Wrocław,
oraz w punkcie #B1 strony
wszewilki_jutra.htm - o marzeniach lepszej przyszłości dla wsi Wszewilki.)
Ponieważ zgodnie z owym Konceptem
Dipolarnej Grawitacji wszelkie obiekty kultu
otrzymują od modlących się do nich ludzi porcje
owej inteligentnej energii, takie obiekty są też
w stanie nakazać posiadanej przez siebie energii
wykonanie jakichś specyficznych działań fizycznych.
To właśnie dlatego wszelkie obiekty czyjegoś
kultu, takie jak ów kamień z Atiamuri, czy też
jak owe słynne drzewa i kamienie które w
Malezji nazywane są Datuk,
są zdolne do nadprzyrodzonego powodowania
inteligentnych manifestacji fizykalnych.
Przykład takiego nadprzyrodzonego drzewa
"datuk" zilustrowany został i opisany na stronie
internetowej
ufo_pl.htm - o pochodzeniu UFOnautów(kliknij na niniejszy zielony napis aby je zobaczyć).
Owe malazyjskie drzewa i kamienie "Datuk"
uzdrawiają i pomagają lokalnym ludziom,
dokonują cudów, drzew "datuk" nie daje się
wyciąć, itp. Posiadanie podobnych nadprzyrodzonych
mocy wykazują też słupy totemowe z Borneo,
o których to słupach piszę w podrozdziałach
I6.7 oraz I5.1 z tomu 5
monografii [1/5].
Owe słupy totemowe z Borneo nie dadzą się
fotografować, same karzą tych co nie są im
posłuszni, a ponadto potrafią uzdrawiać i
wypełniać życzenia tych co do nich się modlą.
W przeszłości miałem także okazję osobistego
doświadczenia nadprzyrodzonych mocy krzyżackiej
figury Matki Boskiej która kiedyś istniała w Polsce w
zamku z Malborka,
a która dała się poznać z antypolskiego działania.
Tamten posąg krzyżackiej Matki Boskiej
z Malborka jest znany m.in. z historycznie
dobrze udokumentowanego faktu, że polskie
działo którym chciano go zniszczyć zwyczajnie
eksplodowało - co udokumentowane
zostało na stronie o
zamku w Malborku.
Ponadto posąg ten posiadał przywiązaną do
siebie antypolską przepowiednię która wypełniła
się kiedy posąg ten został nadprzyrodzenie
zniszczony jakąś tajemniczą eksplozją. (Na
przekór owej antypolskiej przepowiedni oraz
antypolskiego działania owego posągu, ciągle
istnieją nierozważni Polacy którzy chcą odbudować
ten krzyżacki posąg o nadprzyrodzonych mocach -
po szczegóły patrz strona o
zamku w Malborku
oraz strona fundacji
Mater Dei
jaka to fundacja właśnie chce go odbudować.)
Na temat takich właśnie obiektów kultu obdarzonych
nadprzyrodzonością, owa "teoria wszystkiego" zwana
Konceptem Dipolarnej Grawitacji
nie tylko dostarcza wyjaśnienie dla ich działania,
ale również udziela nam zdecydowanego ostrzeżenia.
Mianowicie, sama natura owych obiektów, ich
niedoskonałość intelektualna, a także mechanizm
za pośrednictwem którego dokonują one swoich
nadprzyrodzonych działań, są dalekie od doskonałości.
Dlatego takie obiekty, podobnie jak narowiste konie,
mają swoje "zagrania", nie używają racjonalnie swoich
mocy, potrafią kogoś lubić lub nieznosić, są stronnicze,
mogą się mścić, często działają w sposób mechaniczny,
oraz są dalekie od poczucia sprawiedliwości. Na przekór
więc że niektórym ludziom potrafią one oddać jakąś
przysługę, generalnie to trzeba na nie bardzo uważać,
bo są one w stanie wyrządzić również wiele zła. Stąd
modlenie się do nich, oraz wynikające z tego modlenia
się przekazywanie im swojej energii moralnej, jest
jakby dawaniem boskiej mocy kapryśnemu dziecku.
To właśnie dlatego istnieją religie które ostrzegają
np. przed modleniem się do "złotego cielca", lub
przed modleniem się do obrazów. Przykładem
takiego obiektu kultu który swoją stronniczością,
kapryśnością, oraz brakiem poczucia sprawiedliwości
wyrządził Polakom wiele zła, jest korzyżacki posąg
Madonny z
zamku w Malborku
opisywany poprzednio.
O kolejnym dużym kamieniu który w nadprzyrodzony
sposób sam sobie wychodzi na spacer dowiedziałem
się z artykułu "Land where spirits still rule" (tj. "Ziemia
gdzie duchy ciągle rządzą") ze strony D1 gazety
"The New Zealand Herald",
wydanie datowane we wtorek (Tuesday), January
29, 2008. Artykuł ten opisuje nadprzyrodzone wędrówki
brązowego kamienia o wielkości typowego samochodu,
a nazywanego lokalnie "A spirit stone", którego każdy
może sobie oglądnąć jak leży tuż przy nowej "freeway"
wiodącej z Port-Moresby w Papua New Guinea aż do
brzegu morza. Oto dosłowne cytowanie z owego artykułu
w moim znaczeniowym tłumaczeniu: "Kiedy wyrąbywali
drogę przez niniejsze miejsce, odkryli że ów kamień był
zbyt twardy aby go rozłupać dlatego załadowali go na
ciężarówkę, zwieźli w dół do zatoki, oraz wrzucili go do
morza. Jednak następnego ranka był on spowrotem na
swoim miejscu. Tak stało się aż trzy razy. Wrzucali ten
kamień do zatoki jednak nocą on powracał, w końcu więc
pozostawili go tutaj."
(W oryginale angielskojęzycznym: "When they cut the
road through here, they found this stone was too hard
to break up so they put it on a truck, took it down to the
harbour, and dropped it in the sea. But the next morning
it was back here again. That happened three times.
They dropped the stone in the harbour but overnight
it returned, so finally they left it here.")
Nowa Zelandia i Papua New Guinea nie
są jedynymi krajami na Ziemi w których
kamienie w nadprzyrodzony sposób same
zmieniają swoje pozycje. Innym takim miejscem,
dosyć nawet sławnym, jest wysuszone dno
jeziora zwane "Racetrack Playa", a położone
w tzw. "Death Valley National Park", California,
USA. Po płaskim jak stół wysuszonym błocie
tego dna jeziora przemieszczają się kamienie zwane
Sliding Rocks of Racetrack Playa.
W 2007 roku dosyć dobrze ilustrowany artykuł
na ich temat dostępny był w Internecie pod adresem
http://geology.com/articles/racetrack-playa-sliding-rocks.shtml.
Ciekawe że ortodoksyjna nauka ziemska
wprawdzie mnoży najróżniejsze hipotezy
i teorie które starają się wyjaśnić jak owe
kamienie się przemieszczają bez udziału
nadprzyrodzonego. Jednak nauka
ta nie jest w stanie potwierdzić empirycznie
poprawności żadnej z owych teorii i hipotez.
Chociaż więc wielu dzisiejszych naukowców
jest tak zawziętymi ateistami i niedowiarkami,
że raczej by dało się "ukamieniować" niż
by otwarcie przyznało że kamieniami tymi
poruszają jakieś nadprzyrodzone moce,
faktycznie istnienie owych mocy jest
jedynym racjonalnym wyjaśnieniem dla
tego co naprawdę się tam dzieje.
Tematyka niniejszej krótkiej strony nie pozwala
mi na dokładniejsze wyjaśnianie mechanizmów
które pozwalają aby "nadprzyrodzone" mogło
czasami fizykalnie manifestować swoją obecność.
Jednak mechanizmy takie wyjaśniam dokładniej
na całym szeregu innych stron internetowych
totalizmu.
Tym więc czytelnikom którzy zechcą się
dowiedzieć: (1) dlaczego dzisiejsza fizyka
zawiera podstawowy błąd już w sformułowaniu
swoich fundamentów który to błąd czyni ją ślepą
na fizykalne manifestacje nadprzyrodzoności
(tj. błąd ten polega na przyjęciu przez naukę błędnego
założenia że pole grawitacyjne jest tzw. "polem
monopolarnym"), (2) jak błąd ten daje się naprawić
(tj. proste naprawienie owego błędu polega na
uznaniu że pole grawitacyjne jest tzw. "polem
dipolarnym" - czyli na uznaniu stwierdzeń Konceptu
Dipolarnej Grawitacji), oraz (3) jakie nadprzyrodzone
zjawiska daje się łatwo wyjaśnić po naprawieniu
tego błędu (tj. że Koncept Dipolarnej Grawitacji
dostarcza wyjaśnienia dla praktycznie wszystkiego
czego oficjalna nauka ziemska dotychczas nie
potrafiła wyjaśnić), proponuję zaglądnąć do
następujących totaliztycznych stron internetowych:
dipolar_gravity_pl.htm - o "teorii wszystkiego" która naprawia błędy i niedoskonałości dzisiejszej fizyki,
malbork.htm - o nadprzyrodzonych zjawiskach z zamku w Malborku,
timevehicle_pl.htm - o naturze czasu i o podróżach w czasie, oraz
telepathy_pl.htm
- o wykorzystaniu zjawisk odrębnego świata w którym mieszka Bóg do
zrealizowania nieskończenie szybkiej komunikacji telepatycznej.
* * *
Fot. #D1: Kamień który najwyraźniej posiada nadprzyrodzoną
zdolność do dokonywania inteligentnej wędrówki. Powyższą
jego fotografię wykonałem około 1990 roku.
(Kliknij na tą fotografię aby zobaczyć ją w powiększeniu.)
Oto ja, dr inż. Jan Pająk, zaś przez okres 2007 roku -
Prof. dr inż. Jan Pająk,
przy "chodzącym" kamieniu z Atiamuri.
Kamień ten leży tuż przy krawędzi dosyć
ruchliwej szosy. Wprowadza on znaczne
ryzyko dla ruchu po tej szosie, jako że
od czasu do czasu rozbijają się na nim
samochody i giną ludzie. Nie można go
jednak usunąć, bowiem jest on "świętym
kamieniem" i przedmiotem kultu lokalnych
Maorysów. Dokonuje on dla nich wielu cudów,
podobnie jak czynią to święte drzewa i kamienie
zwane
Datuk
z Malezji (opisywane też i pokazane w
"części #D" ze strony
malbork.htm),
słupy totemowe z Borneo (opisane i pokazane
na "Fot. #D2" ze strony
malbork.htm),
czy zwykł kiedyś dokonywać złowrogi pokrzyżacki posąg
Maryi
z Malborka. Dlatego co jakiś czas ponawiane
są próby przeniesienia tego kamienia
w miejsce nieco odleglejsze od szosy.
Zgodnie jednak z lokalnym folklorem,
po każdym takim przeniesieniu, kamień
ten ma zwyczaj wybierania się na
przechadzkę, wracając z powrotem
na swe stare miejsce. Kiedy badałem
ów kamień około 1990 roku, emitował
on jakieś dziwne promieniowanie
rejestrowalne na filmie fotograficznym.
Wykazywał też spore namagnesowanie
jakie było na tyle silne, że dawało się
wykryć zwyczajnym kompasem.
Powyższy kamień ma też tą niezwykłą cechę,
że kształt widniejącego w nim otworu co jakiś
czas ulega zmianie - tak jak to opisałem w
punkcie #D2 poniżej. (Tj. jednym razem otwór
jest okrągły, innym zaś razem jak małża.)
Co dziwniejsze, kiedy ów kształt otworu
zmienia się w kamieniu, zmienia się także
i na powyższym zdjęciu. Dlatego sugeruję
aby zapamiętać jaki dzisiaj jest ten kształt,
poczym przyglądnąć się mu ponownie za
jakiś rok lub dwa.
#D2.
Fluktuacje czasu które w Nowej Zelandii powodują zmiany konfiguracyjne odnotowywalne tylko dla przyjezdnych z dalekich stron:
W Nowej Zelandii na porządku dziennym
są niezwykłe "fluktuacje czasu" opisywane
dokładniej w punktach #C6 do #C6.1 strony
internetowej
timevehicle_pl.htm - o wehikułach czasu.
Powodem owych częstych w Nowej Zelandii
naturalnych fluktuacji czasu jest
eksplozja wehikułu czasu koło miasteczka Tapanui,
która miała tam miejsce w 1178 roku. Eksplozja
ta opisana jest dokładniej w punkcie #H1 do #H4
tej strony, a także na odrębnej poświęconej jej
stronie
tapanui_pl.htm - o eksplozji wehikułu czasu koło Tapanui.
Fluktuacje czasu są to rodzaje lokalnych zafalowań
tzw. "przestrzeni czasowej". (Owa "przestrzeń
czasowa" jest to rodzaj tworu softwarowego
opisywanego dokładniej na stronach
dipolar_gravity_pl.htm - o Koncepcie Dipolarnej Grawitacji, oraz
timevehicle_pl.htm - o wehikułach czasu.
"Przestrzeń czasowa" obejmuje w sobie modele
softwarowe wszystkich obiektów (i ich losów) jakie
istnieją w całym wszechświecie we wszystkich
czasach przez które wszechświat ten przechodzi.
"Przestrzeni czasowej" nie powinno się mylić z
ideą "czasoprzestrzeni" używanej przez dzisiejszą fizykę.)
Efektem tych zafalowań przestrzeni czasowej jest,
że dla ludzi czy obiektów które zostały nimi objęte,
czas cofa się do tyłu, zaś ich cała historia powtarza
się od nowa już w nowym przebiegu ich czasu.
W nowym zaś nowym przebiegu ich czasu, ich
historia może już stać się nieco odmienna niż była ona
w poprzednim przebiegu czasu. Przykładowo, jeśli
takim zafalowaniem czasu objęty jest budynek, w
nowym przebiegu czasu architekt który zaplanował
ten budynek może już zaprojektować go zupełnie
inaczej, albo nawet może wystawić go w zupełnie innym
miejscu. Z kolei ludzie w nowym przebiegu czasu
mogą poślubić już kogoś innego, pracować w innym
miejscu, itp. Oczywiście ludzie objęci owymi fluktuacjami
czasu nie mają pojęcia że ich doświadczyli, bowiem
cała ich historia z poprzedniego przebiegu czasu jest
z ich pamięci automatycznie wymazywana - tak jak to
wyjaśnia punkt #B1.1 ze strony
timevehicle_pl.htm - o wehikułach czasu.
Jednak inni ludzie którzy ich odwiedzą przybywając z
obszaru poza taką lokalną fluktuacją czasu, będą
pamiętali jak było poprzednio i będą zaskoczeni
zmianami które ujrzą. Niestety, przy dzisiejszym
stanie naszej wiedzy, my wierzymy jedynie w omylność
naszej pamięci, natomiast uważamy że to co się stało
w przeszłości nie może już zostać zmienione.
Dlatego typowo, każdy kto w życiu odnotuje jakieś
zmiany spowodowane taką fluktuacją czasu, uważa
że to jego własna pamięć płata mu figle i natychmiast
zapomina o całej sprawie.
Ja osobiście zgromadziłem sporą liczbę obserwacji
podczas których ja sam przeżywałem takie fluktuacje
czasu - czasami nawet w obecności innych osób.
Najważniejsze z tych analizowanych przez siebie
przypadków opisałem w punktach #C6 do #C6.1,
oraz w punkcie #C8.1, ze strony
timevehicle_pl.htm - o wehikułach czasu.
Największą liczbę takich naturalnych fluktuacji czasu
odnotowałem w Nowej Zelandii. Osobiście nawet uważam,
że Nowa Zelandia bije wszelkie światowe rekordy pod względem
częstości i powszechności tego niezwyklego zjawiska.
Przykładowo w Nowej Zelandii istnieją obszary, gdzie
takie fluktuacje czasu są niemal chroniczne i pojawiają
się tam nie rzadziej niż co dwa lata. Jednym z takich
obszarów jest miasteczko Oamaru, innym zaś miejscowość
Ealing, leżące na Highway 1, pomiędzy Christchurch i
Dunedin. Przykładowo, niemal za każdym razem kiedy
z daleka przybywam do Oamaru, widzę odmienną
konfigurację wieży pokazanej poniżej na "Fot. #D2".
Często też zmienia się tam konfiguracja skał wiodących
do punktu obserwacyjnego migracji pingwinów. Z kolei
w okolicach Ealings, szosę "Highway 1" przecina linia
wysokiego napięcia. Linia ta niemal za każdym razem
przecina ową szosę w innym miejscu. Raz nawet
odnotowałem ją przed ową miejscowością (tj. po tej
stronie od Ealings, po której leży Christchurch). Typowo
jednak linia ta przecina szosę po stronie Dunedin od
Ealings. Inne miejsca które podlegają okresowym
fluktuacjom czasu, obejmują małe wysepki skalnej
lawy znajdujące się tuż przy Lawyers Head w Dunedin,
oraz wodospad z punktem widokowym, znajdujący
się niedaleko Nelson, przy trasie z Christchurch do
Nelson poprzez Lewis Pass. Jeszcze innym zmieniającym
się tak kształtem jest otwór w kamieniu z "Fot. #D1" powyżej.
Tego typu zmieniających się konfiguracji jest jednak
w Nowej Zelandii zadziwiająco dużo. Tyle że wypunktowanie
położenia i zmian kształtu ich wszystkich na niniejszej
niewielkiej stronie zajęłoby zbyt wiele miejsca.
Oczywiście, Nowa Zelandia wcale NIE jest jedynym
miejscem na Ziemi gdzie takie naturalne fluktuacje
czasu mają miejsce. Przykłady innych powszechnie
znanych takich miejsc obejmują m.in. szkockie
jezioro Loch Ness (gdzie owe fluktuacje czasu
okresowo przenoszą do naszych czasów i potem
zabierają z powrotem do przeszłości słynnego
potwora zwanego "Nessie"), a także jezioro Cini
w Malezji gdzie również okresowo widywany jest
potwór podobny do Nessie.
Jeśli dany obszar podlega takim lokalnym fluktuacjom
czasu, wówczas fluktuacje te pojawiają się tam w dosyć
regularny sposób. Dlatego jeśli czytelnik odnotuje jedno
z takich miejsc, cechujące się tym że po przybyciu do
niego z dalekich stron jego uprzednia konfiguracja uległa
zmianie, wówczas proponuję czytelnikowi aby je zapamiętał
oraz dokładniej oglądnął po następnym tam przybyciu z
daleka.
Naturalne fluktuacje czasu, które w Nowej Zelandii
są zjawiskiem naturalnym i wysoce powtarzalnym,
należy wyraźnie odróżniać od jednorazowych
celowych zmian wprowadzanych do przeszłości
przez dysponentów wehikułów czasu. Przykładowo,
anulowanie wyburzenia domu Pana Davey, które
opisuję na stronie
boiler_pl.htm - o szokującej historii rewolucyjnej grzałki która bije wszelkie rekordy,
jest tylko taką jednorazową zmianą przeszłości
wprowadzoną celowo do naturalnego
upływu czasu.
* * *
Fot. #D2: Oto wieża kaplicy przy szkole
średnej z miasteczka Oamaru, Nowa
Zelandia. Fotografia wykonana w lutym
2008 roku. Wieża ta ma tę cechę, że dla
przyjezdnych osób które przybyły do
Oamaru spoza obszarów objętych powtarzającymi
się w Oamaru fluktuacjami czasu, wieża
ta czasami zmienia swoją konfigurację
w odniesieniu do kaplicy przy której się
ona znajduje. Przykładowo, jednym
razem przylega ona do owej kaplicy,
lub jest w nią częściowo wbudowana -
jak na powyższym zdjęciu, innym zaś
razem stoi zupełnie oddzielnie i w
pewnej odległości od ściany owej
kaplicy. (Kliknij na powyższe zdjęcie
aby oglądnąć je w powiększeniu.)
Wieżę tą łatwo odnotować kiedy wjeżdza się do
miasteczka Oamaru samochodem, jadąc
"Highway 1" od kierunku Christchurch a w kierunku
Dunedin. Powodem jest, że droga wjazdowa do
Oamaru, została z owego kierunku "nacelowana"
właśnie na ową wieżę. Stąd w początkowej części
po wjechaniu do Oamaru droga ta jest prosta jak
strzelił, zaś na jej końcu widać właśnie powyższą
wieżę. Dopiero tuż przed ową wieżą droga ta skręca
w lewo, przebiegając obok kaplicy - tak jak powyższe
zdjęcie to pokazuje. Jeśli ktoś przybywa do Oamaru
ową drogą, wówczas powinien zwrócić uwagę
i dokładnie zapamiętać jaka jest konfiguracja powyższej
wieży w odniesieniu do kaplicy przy której wieża ta stoi.
Kiedy bowiem będzie przejeżdżał obok tej wieży
nastepnym razem, przybywając tu z daleka i to po
upływie co najmniej dwóch lat, wieża ta może wówczas
już stać w zupełnie odmiennej konfiguracji względem
tego kościoła.
Warto tutaj też dodać, że ludzie którzy mieszkają
w Oamaru, lub na tyle blisko tego miasta że też
objęci zostali fluktuacjami czasu które zmieniają
konfigurację powyższej wieży, NIE odnotują żadnych
zmian. Wszakże po każdej takiej fluktuacji przeżywają
oni nowy przebieg czasu razem z ową wieżą. Aby
więc odnotować fakt zmiany konfiguracji tej wieży,
należy do Oamaru przybywać ze znacznej odległości.
#D3.
Nadprzyrodzone objawienie na temat przybycia Drugiego Jezusa do Christchurch w 1999 roku,
po którym centralny Plac Katedralny w Christchurch pozostał pięknie wyłożony "płytkami Jezusa":
W 1999 roku zaistniało nadprzyrodzone
objawienie w Christchurch, Nowa Zelandia,
które zapowiedziało że Drugi Jezus odwiedzi
to miasto w 1999 roku. Z tamtego objawienia
do dzisiaj pozostał m.in. wyłożony pięknymi
"płytkami Jezusa" centralny Plac Katedralny
w Christchurch. Spodziewano się bowiem,
że po tryumfalnym wkroczeniu do tego miasta
w ogniu i błyskawicach, to właśnie na owym
placu Drugi Jezus przeprowadzi masową mszę
świętą do mieszkańców Christchurch i okolicy.
Niestety, większość ludzi nie jest świadoma
istnienia i działania tzw. "kanonu niejednoznaczności" -
opisywanego m.in. w punkcie #B9 strony internetowej
god_pl.htm - o naukowych odpowiedziach świeckiej filozofii totalizmu na podstawowe pytania o Bogu.
Dlatego ludzie ci nie zdają sobie sprawy,
że nawet gdyby Drugi Jezus miał do swojej
dyspozycji moce Boga, ciągle i tak przestrzegałby
owego "kanonu niejednoznaczności" - znaczy
postępowałby skromnie i niewyróżniająco się
(tak jak każdy inny człowiek).
Dlatego jeśli Drugi Jezus faktycznie odwiedził
Christchurch w 1999 roku, wówczas przybył
tam dokładnie tak jak zapowiadała to nam
Biblia -
znaczy skromnie i nierozpoznany "jak złodziej" (patrz
Biblia,
Drugi List Św. Piotra Apostoła 3:10 "Jak złodziej zaś przyjdzie dzień Pański",
a także Apokalipsa Św. Jana 16:15 "Oto przyjdę jak złodziej").
Z kolei jeśli w 1999 roku Drugi Jezus przybył
do Christchurch "jak złodziej", wówczas za
pośrednictwem mieszkańców Christchurch
ponownie udzielił On ludzkości dokładnie tej
samej lekcji, której 2000 lat wcześniej Jezus
udzielił ludziom za pośrednictwem mieszkańców
Izraela. (Jak wiadomo, Izraelici do dzisiaj
oczekują na przybycie zapowiedzianego im
Mesjasza, bowiem Jezusa którego Bóg im
przysłał ponad 2000 lat temu, a którego ci
ukrzyżowali zamiast uszanować, nadal
uważają za zbyt skromnego i za zbyt
"ludzkiego" aby mógł on być zapowiadanym
wysłańcem Boga.)
Szerokie opisy tamtego nadprzyrodzonego objawienia
o przybyciu Drugiego Jezusa do Christchurch
w 1999 roku, razem z fotografiamii centralnego Placu
Katedralnego wyłożonego pięknymi "płytkami Jezusa",
są dostępne w punkcie #G2 odrębnej strony internetowej
przepowiednie.htm - o przepowiedniach: jak powstają i się wypełniają.
Te same opisy i zdjęcia są także dostępne w punktach
#73, #84 i #94 z podrozdziału L4 w tomie 8 drugiego wydania
monografii [8/2] "Totalizm".
Część #E:
Ciekawostki Nowej Zelandii wynikające z metody działania
Boga
polegającej na motywowaniu ludzi do "przysparzania
wiedzy" poprzez tymczasowe "symulowanie" na Ziemi
tajemniczych lub niszczycielskich zjawisk, obiektów i zwierząt:
W punktach #B1 i #B1.1 odmiennej strony o nazwie
antichrist_pl.htm
wyjaśniłem ustalenie nowej
"totaliztycznej nauki",
że nadrzędnym celem dla osiągnięcia którego Bóg
stworzył człowieka, jest
"przysparzanie wiedzy".
Niestety, aby owo "przysparzanie wiedzy" mogło być
zadowalająco intensywne, Bóg zmuszony był stworzyć
ludzi jako istoty "maksymalnie niedoskonałe". W rezultacie
tej maksymalnej niedoskonałości, jeśli pozostawić ludzi
samym sobie, wówczas zamiast "przysparzać wiedzę",
wybiorą oni raczej opychanie się kanapkami i np. oglądanie
telewizji. Dlatego, aby na przekór naturalnego ludzkiego
lenistwa, ciągle zmuszać ludzi do "przysparzania wiedzy",
Bóg wypracował też aż cały szereg najróżniejszych metod
motywowania u nawet największych leniwców wysiłku
przysparzania wiedzy. Jedna z owych boskich metod
motywowania, sprowadza się do tymczasowego "symulowania"
na Ziemi istnienia najróżniejszych tajemniczych, niebezpiecznych
lub niszczycielskich zjawisk, obiektów czy istot, oraz na
nastepnym konfrontowaniu wybranych ludzi z tymi boskimi
"symulacjami". W ten sposób na Ziemi "symulowanych"
jest ogromna różnorodność zjawisk, obiektów lub istot,
które NIE miałyby uzasadnienia aby się pojawić w świecie
pozbawionym Boga, tj. w świecie jaki nam wmawia błędna
i zwodnicza stara tzw. "ateistyczna nauka ortodoksyjna",
a jaki skorygowany został m.in. w punkcie #B1 strony o nazwie
changelings_pl.htm.
Przykładowo, dzięki tej metodzie boskiego motywowania do
poszukiwań wiedzy, ludzie z praktycznie całego świata
widują Yeti, potwory w rodzaju tego z Loch Ness, UFO i
UFOnatów, kręgi zbozowe, gryfy, krasnoludki, diabłów i
diablice, kości dinozaurów, oraz cały szereg innych
zjawisk, obiektów i istot. W niniejszej "części #E" tej
strony opiszę te z owych boskich "symulacji", jakie
powtarzalnie widywane są w Nowej Zelandii, zaś jakich
badaniem zajmowałem się na którymś z etapów mojego
życia.
Warto tutaj odnotować, że owe zjawiska, obiekty
i istoty, tymczasowo "symulowane" przez Boga
aby motywować ludzi m.in. do "powiększania
wiedzy", odznaczają się aż całym szeregiem
cech odróżniających je od zjawisk, obiektów
i istot trwale istniejących na Ziemi. Podajmy
tu chociaż kilka przykładów najważniejszych
z owych odróżniających je cech. Oto one:
1.
Kontrowersja. Bóg zawsze konfrontuje z nimi
wybranych ludzi w taki sposób, aby wzbudzić maksymalną
ilość kontrowersji, a tym samym aby pobudzić do
wigornych działań nawet osoby normalnie unikające
poszukiwania wiedzy. Przykładem tej kontrowersji
są doświadczenia dzisiejszych ludzi którzy raportują
obserwacje UFO lub UFOnautów.
2.
Poczucie humoru. Tymczasowe "symulowanie" takich
zjawisk, obiektów i istot, niemal zawsze dokonywane jest
w inspirująco humorystyczny sposób. Dla przykładu, w
artykule "Scientist claims genetic match gives link to yeti"
(tj. "naukowiec twierdzi iż genetyczna identyczność dostarcza
ogniwo do yeti"), ze strony B3 nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post,
wydanie z piątku (Friday), October 18, 2013, zawarta
jest informacja iż jakiś angielski naukowiec znalazł 100%
identyczność genów z aż dwóch odmiennych próbek
brązowych wlosów himalajskiego Yeti, do białych włosów
niedźwiedzia polarnego jaki podobno zył na Ziemi gdzieś
pomiędzy 40 000 a 120 000 lat temu. Z kolei w przypadku
opisanym w (6) z punktu #H2 na mojej stronie o nazwie
god_istnieje.htm
znaleziono kości dinozaurów celowo uformowane
artystycznie w rodzaj "dzieła sztuki".
3.
Brak świadków. Osoby wybrane przez Boga do skonfrontowania
z takimi "zasymulowanymi" zjawiskami, obiektami lub
istotami, niemal zawsze natykają się na NIE kiedy brak
jest innych świadków jacy mogliby potwierdzić ich obserwacje.
4.
Brak materiału dowodowego. Wszystko co Bóg
"symuluje" w tymczasowy sposób, otrzymuje takie cechy
jakie uniemożliwiają dowodowe potwierdzenie iż faktycznie
to istnieje.
Oto więc ciekawostki Nowej Zelandii których ilusywność
i tajemniczość spełnia powyższe cechy zjawisk,
obiektów, lub istot, tymczasowo "zasymulowanych"
przez Boga aby pobudzić tych wybrańców, którzy
zostali z nimi skonfrontowani, do poszukiwania
wiedzy i prawdy.
#E1.
Kręgi zbożowe i lądowiska UFO z Nowej Zelandii:
Nowa Zelandia jest doskonale znanym
krajem gdzie UFO grasuje zupełnie
swobodnie. Wystarczy wszakże przypomnieć
w tym miejscu słynny na całym świecie
film jaki w dniu 31 grudnia 1979 roku
uchwycił jarzący się wehikuł UFO ponad
miejscowoscią Kaikoura. Jedna klatka
z owego filmu została pokazana na rysunku
P23 z najnowszej
monografii [1/5].
Pilot samolotu transportowego "Argosy"
z którego ten historyczny film nakręcono,
Capt. Bill Startup, nie szczędził wysiłków
ani funduszy aby udowodnić światu istnienie
UFO i aby potwierdzić naukowo autentyczność
tego filmu. Wkróce jednak po nakręceniu
owego filmu, pilot ten przeszedł masywne
porażenie mózgu (brain stroke). Owo bardzo
tajemnicze porażenie mózgu Capt. Bill'a
Startup opisane zostało w podrozdziale
W4 z tomu 18 najnowszej
monografii [1/5]
dostępnej nieodpłatnie za pośrednictwem
niniejszej strony internetowej.
Niemal natychmiast po nakręceniu
owego filmu niezliczeni
pseudo-naukowcy
z wysoce podejrzaną zawziętością starali
się też zdyskredytować jego autentyczność i ważność.
Do dzisiaj jednak im się to nie udało. Wehikuł
UFO sfilmowany nad Kaikoura w Nowej Zelandii
w obecności całego szeregu świadków, do
dzisiaj stanowi więc jeden z niepodważalnych
dowodów filmowych na faktyczne istnienie
wehikułów UFO. Do dzisiaj też, jeśli ktoś
chce zobaczyć UFO, wówczas ma najwiekszą
szansę sukcesu właśnie w Nowej Zelandii.
Od kiedy mieszkam w Nowej Zelandii,
widuję wehikuł UFO średnio co jakieś 6 lat.
Najważniejsze ze swoich własnych obserwacji
UFO opisałem w podrozdziale VB4.1
ze starszej monografii [1/4] dostępnej nieodpłatnie
za pośrednictwem niniejszej strony internetowej.
Oczywiście, kiedy wehikuły UFO nalatują
na Nową Zelandię, lądują one także na ziemi.
Dlatego, jeśli ktoś wie za czym się rozglądać,
może znaleźć takie lądowiska UFO niemal
przy każdym budynku rolniczym z Wyspy
Południowej Nowej Zelandii (na Wyspie Północnej
roślinność jest znacznie bardziej witalna,
lądowiska UFO nie rzucają więc się tam
już tak w oczy). Ilustracje "Fot. #E1" i
"Fot. #E2" pokazują jak owe lądowiska
UFO wyglądają.
* * *
Lądowiska UFO są objaśnione w większej
liczbie szczegółów w podrozdziale V5.1 z
tomu 17 najnowszej monografii [1/5]. Są
tam także zilustrowane ich liczne przykłady.
Fot. #E1 (V3 z [1/5]): Tzw. "krąg zbożowy".
(Kliknij na to zdjęcie aby oglądnąć je w powiększeniu.)
Znaleziony on był w Ashburton, w lutym (February)
1992 roku. Jego dokładniejszy opis zawarty jest w
podrozdziale VB4.3.1 z tomu 17 starszej
monografii [1/4].
Owe kręgi zbożowe to po prostu lądowiska UFO
wykonane w zbożu. Formowane są one przez
wirujące pole magnetyczne używane przez UFO
do celów napędowych. Owo wirujące pole magnetyczne
ugina w dół źdźbła zboża podobnie jak uczyniłaby
to ogromna wirująca miotła. To zaś czyni owe
lądowiska UFO tak zadziwiająco precyzyjne, że
ludzcy żartownisie nie są w stanie zduplikować
ich doskonałości. Po więcej wyjaśnień na temat
napędu wehikułów UFO patrz strona internetowa
propulsion_pl.htm.
Fot. #E2: Okrągłe lądowisko wypalone w twardych
krzewach górskich przez ogromne UFO typu K8 - patrz ów okrąg
widoczny w centrum zdjęcia na około 2/3 jego wysokości.
(Kliknij na to zdjęcie aby oglądnąć je w powiększeniu.)
Średnica pierścienia wypalonego w tych krzakach wynosiła 98 metrów -
co można docenić po rzuceniu okiem na wielkość samochodów
na szosie poniżej niego. Sfotografowałem je w Wanaka, Nowa
Zelandia, na zboczu góry lokalnie nazywanej "Coromandel Peak".
Pole magnetyczne jakie wypaliło owo okrągłe lądowisko było tak
potężne, że spopieliło ono na szary proszek twarde krzaki górskie
jakie porastają zbocze owej góry. Aby było jeszcze ciekawiej, ów
szary proszek jest palny i może zostać zapalony zwykłą zapałką.
Żartownisie nigdy nie byliby w stanie wykonać tego lądowiska dla
żartu, tak jak to twierdzi nowozelandzka telewizja. Dzisiejsi ludzie
po prostu nie znają sposobu aby zamienić twarde krzaki górskie
na palny szary proszek. Ponadto zbocze na jakim owo ogromne
lądowisko zostało wykonane, jest praktycznie niedostępne dla
żartownisiów. Zauważ że podobne pierścieniowate lądowiska UFO,
tyle że wypalane np. w trawie, daje się zobaczyć w sporej części
obszaru Nowej Zelandii. Więcej danych na ten temat zawartych
jest w podrozdziale V5.1 z tomu 17 monografii [1/5].
#E2.
Obserwacje wehikułów UFO:
Nowa Zelandia jest krajem w której ma się
największą szansę zobaczenia wehikułu UFO.
Ponieważ jednak przygotowałem już wiele
stron internetowych na temat obserwacji
UFO (obejmujących też obserwacje UFO
w Nowej Zelandii), zamiast powtarzać tutaj
te informację raczej odsyłam czytelnika do
tamtych innych stron. Jako przykłady owych
stron proponuję oglądnąć:
landslips_pl.htm,
evidence_pl.htm,
aliens_pl.htm,
ufo_pl.htm,
tapanui_pl.htm,
oraz kilka onnych stron wyszczególnionych w menu.
#E3.
Latające kule światła:
Kule te są ogromnie niezwykłym zjawiskiem.
Widoczne są one gołym okiem. Zwykle mają
wielkość piłki ping-pongowej, oraz wyglądają
jak okrągłe lampy fluorescencyjne które jarzą
się upiornym białym światłem jakby księżyca.
Pojawiają się jednak też raporty o kulach nieco
większych rozmiarów, jakie mają wielkość
typowej piłki. Kule te są w stanie przelatywać
przez szyby i obiekty stałe, bez uczynienia
szkody tym obiektom lub sobie. Raportowane
mi było, że bez powodowania jakichkolwiek
uszkodzeń wlatywały one do środka zamkniętego
samochodu, a także do środka zamkniętego
namiotu. Jak dotychczas spotkałem się z
raportami jakie opisywały obserwacje owych
kul w aż dwóch lokacjach Nowej Zelandii, tj. w
kraterze Tapanui
(tj. w tym opisanym powyżej, w którym stos
7 wehikułów UFO eksplodował w 1178 roku),
oraz w Coromandel. W kraterze Tapanui pojawiają
się one nocami relatywnie często. Właściciel tego
krateru widział je wiele razy. Także grupa badaczy
z "Unexplained Phenomena Research Society"
zarejestrowanego w Dunedin, która zdecydowała
się zaobozować pod namiotami w tym kraterze
przez noc aby zobaczyć owe "orby", faktycznie
została "wypędzona" z krateru przez te jarzące
się kule w samym środku nocy. Owe upiornie
jarzące się obiekty zaczęły bowiem ich "atakować"
i "terroryzować" poprzez wlatywnie do ich namiotu.
(Ja do dzisiaj przyjaźnię się
Reinhard'em
który utrzymywał kontakt z uczestnikami tamtej grupy.)
* * *
Poniżej przytaczam cytat z fragmentu listu
datowanego 6.1.97 który otrzymałem od jednej
z czytelniczek moich publikacji. Zawiera on
najlepszy opis owych jarzących się "orbów"
jakie napotkałem w dotychczasowych badaniach.
(Oto treść tego cytatu w moim swobodnym
tłumaczeniu z angielskiego:)
"Właśnie teraz sobie uświadomiłam
że niektórzy z moich przyjaciół opowiadali jakieś kilka lat temu, że
wybrali się do krateru Tapanui i obeszli go naokoło wzdłuż jego obrzeża,
(dla jakiego powodu? Nie byłam w stanie wydobyć od nich żadnego
wyjaśnienia o czym jest to wszystko - dopiero teraz zaczynam to
rozumieć!) Ja sądziłam że jest to jakiś zwariowany pomysł związany
z tą 'grypą Tapanui' która szerzy się tam naokoło, oraz zastanawiałam
się dlaczego u licha chcieli oni abym wybrała się tam z nimi! Pamiętam
jak opowiadali mi coś na temat świateł (Ty wspominasz że wykazują one
'inteligencję') zaś ja im powiedziałam że wcale nie muszą wybierać się
aż tak daleko aby znaleźć ten rodzaj zjawiska, chociaż te światła jakie
ja sama widziałam były definitywnie inteligentne, jednak wcale nie tak
małe jak piłki golfowe. Jeśli o mnie chodzi, to uważam że jest wystarczająco
wiele do zobaczenia tutaj na górze bez wybierania się na południe,
a także aby być szczególnie ostrożnym wobec 'Strażnika' przed którym moja
matka ostrzegała mnie kiedy jeszcze byłam nastolatką, plus inni ze
starszyzny aż do ostatnich czasów kiedy byłam wystarczająco do nich
blisko a także następnego dnia ówczesna Rangatira Wahine powtarzała
mi ostrzeżenie abym nigdy nie podążała za wabiącymi ogniami 'Strażnika'
ponieważ nigdy bym już nie wróciła, było to jakieś 5 - 6 lat temu.
Inne światła, złote jarzące się sfery wielkości około piłki do siatkówki
jakie rozsiewają jasne złotawe promieniowanie rozświetlając w środku
cały dom w którym wówczas się zatrzymałam były znacznie bardziej interesujące.
Ja słyszałam o nich wcześniej oraz że to był nasz gospodarz który je
widział, jednak każdy się z nim drażnił i twierdził że wypił on zbyt
wiele 'Waipiro' jako że był on dosyć rozsmakowany w swoim piwie.
Jednak one istnieją, tak jak je opisałam. Nie mogłam spać owej nocy
i odnotowałam jasność bijącą ze stołowego za drzwiami, wyglądnęłam
więc przez firanki aby zobaczyć urzekający widok. Nie byłam w stanie
dobudzić się swojej koleżanki, aby patrzyła wraz ze mną, dlatego sama
wstałam z łóżka i zakradłam się do framugi drzwi w stołowym, ukrywając
się w cieniu przejścia, oraz mając wspaniały widok na owe jarzące się
sfery - i to wszystko jest prawda! Bawiąc się w przeskakiwanie siebie
nawzajem jak żaby, oraz skacząc w dół wzgórza, poprzez bagno, aż do
wody zatoki i jakieś 10 stóp od ściany domu, wszystkie przez jakiś
czas podążały wzdłuż linii płotów, skacząc wzdłuż wierzchołka płotu
z jednej sztachety na drugą potem na słupek, potem ponownie w najbardziej
dzecinną zabawę jaką kiedykolwiek mógłbyś zobaczyć! Kontynuowały tak aż
minęły nasz budynek i trochę dalej, potem zaś wróciły ponownie, czasami
skacząc jedna na grzbiet drugiej. Pechowo tak byłam zaintrygowana że
stopniowo wychyliłam się zbyt mocno ze stołowego i mnie w końcu zobaczyły
- natychmiast (a było ich co najmniej dwa tuziny) wszystkie ich światła
wygasły równocześnie, nawet tych jakie były dosyć daleko, było to urzekające
- jakbym to ja właśnie wyłączyła przycisk światła! Nagłość tego wygaszenia
była dosyć szokująca, niemal teatralna! Gdybyśmy znajdowali się w zabudowanej
przestrzeni wówczas bym posądzała że ktoś, w jakiś sposób wyprawia na nas
sztuczkę, jednak nie znajdowaliśmy się w widoku żadnego innego zabudowania
za wyjątkiem tych po drugiej stronie zatoki, jako że Haurakei Gulf
rozciągał się przed frontem naszego budynku, z prawej strony było strome,
porosłe rodzimą puszczą wzgórze, jakieś sto metrów z tyłu znajdowały
się bezludne wzgórza 200 - 300 stóp wysokie pokryte dziewiczą puszczą
jaka zaczynała się natychmiast za drogą która wspinała się wzwyż do
przełęczy, podczas gdy pozostała strona zajmowana była przez wybrzeże
zatoki morskiej. Dla mnie owo miejsce było najbardziej dezorientującym
w jakim przebywałam w całym swoim życiu, słońce nie wznosiło się
tam gdzie by się go spodziewało, zaś zachodziło w miejscu jakiego
nie dało się zrozumieć? Zmuszona byłam odwoływać się do mapy drogowej
aby zrozumieć dokładnie gdzie się znajduję, a przecież wcale nie
jestem nienawykła do lasu, jednak tutaj?! Aby jednak kontynuować
opowiadanie o owych światłach, to ciągle patrząc przez boczne okno
na drugą stronę bagna i w kierunku wzgórza po prawej stronie,
zostałam zaszokowana zobaczeniem zimnego, białego, nie jarzącego
się swiatła jakby lampy 'Strażnika' który się pojawił, jakie świeciło
przez około 2 - 3 sekundy, potem się wyłączało, zaś po krótkiej chwili
pojawiało się ponownie, wabiąc mnie abym podążyła za nim i go znalazła.
Wyglądało ono tak blisko, że nawet sprawdziłam teren i zaplanowałam swoją
drogę aż do jakiejś jednej trzeciej wysokości wzgórza, jednak wiedząc
doskonale że gdybym podeszła do niego bliżej wówczas by się odsunął
dalej aż, jak wszystkie przypadki o jakich słyszałam nam to potwierdzają,
osoba która go ściga całkowicie się zgubi. Istnieją legendy o tych co go
ścigali, itp."
Odnotuj że powyższy cytat
potwierdza iż owe kule światła wykazują inteligencję a nawet lubią się "zabawiać".
Potwierdza on także że są one doskonale znane przez lokalny folklor
nowozelandzki.
#E3.1.
Podobne kule światła widziane są też w innych krajach:
Obserwacje owych dziwnych latających kul
światła nie są ograniczone wyłącznie do Nowej
Zelandii. Podobna pojedyńcza kula zimnego
światła jest widywana na stokach Babiej Góry
w Polsce. Istnieje tam nawet lokalna legenda
stwierdzająca, że owa kula światła pilnuje skarbu
zbójeckiego ukrytego na zboczach owej góry.
Z tego powodu owa polska kula światła nazywana
jest "Strażnik". Polskie legendy stwierdzają
na jego temat, że osoba która stara się odnaleźć
ów skarb zbójecki, będzie przez tego strażnika
zwodzona przez tak długo, aż zagubi się na
śmierć. Więcej na temat owej polskiej kuli
światła zwanej "Strażnik" zawarte jest w
traktacie [4b].
Co mnie w tym wszystkim najbardziej intryguje,
to że folklor maoryski z Nowej Zelandii nie tylko
nazywa ową kulę światła tą samą nazwą "Strażnika"
co folklor z Polski, ale również opisuje w taki sam
sposób jej zwyczaj powodowania śmiertelnego
zagubiania się ludzi.
Podobne jarzące się kule są widywane jak wzlatują
one z wód rzeki Mekong, na granicy Tailandii i Laosu.
Lokalnie są one tam znane pod nazwą Naga Fireballs.
Najwięcej ich daje się zobaczyć koło świątyni buddyjskiej
w Phon Phisai, około 40 kilometrów od północnego
miasta tailandzkiego "Nong Khai". Owe kule światła
zdają się tam pojawiać ogromnie regularnie w październiku każdego
roku nocą przy pełni księżyca. Ich krótki opis zawarty jest w
artykule gazetowym o tytule "Goodness gracious, great balls of fire"
opublikowanym na stronie C10 z wydania datowanego 7 December 2003
nowozelandzkiej gazety
Sunday Star-Times.
W odcinku amerykańskiego serialu o tytule
"Weird or What?" nadawanym na kanale 3
telewizji Nowej Zelandii o godzinie 19:30 do
20:30 w poniedziałek, dnia 3 stycznia 2011
roku, pokazywano nocne ujęcia filmowe z USA
w których też utrwalone zostaly jasno jarzące
się "orby". Regularnie są one tam widywane
na zboczach bezludnej góry zwanej "Brown Mountain".
Z tego co zobaczyłem na owych ujęciach,
orby z USA wyglądają i zachowują się
dokładnie tak samo jak orby z Nowej Zelandii.
Miejscowa legenda stwierdza o nich, że są
one duchami indiańskich wojowników którzy
zginęli kilka wieków temu w krwawej bitwie jaka
miała tam miejsce pomiędzy dwoma szczepami
indiańskimi. (Być może, że ów odcinek serialu
da się ciągle oglądnąć z powtórzenia programu
"on demand" po wejściu na stronę owego kanału 3 TVNZ:
www.tv3.co.nz.)
#E3.2.
Czym właściwie są owe tajemnicze latające kule światła:
Istnieje wiele spekulacji na temat czym właściwie
są owe upiornie jarzące się kule. Dominująca
opinia jest, że posiadają one charakter duchowy
i reprezentują duchy tych co umarli w wyniku
eksplozji Tapanui (opisywanej powyżej).
Jednak ja osobiście jestem raczej przekonany,
że owe jarzące się kule to sterowane komputerowo
miniaturowe UFO-sondy, jakie latają bardzo wolno w
stanie telekinetycznego migotania.
W zależności od strony z której zostały zaobserwowane lub sfotografowane,
dzisiejsza UFOlogia nazywa owe UFO-sondy z użyciem albo niefortunnej
nazwy rods - co oznacza "pałeczki" albo też nieco właściwszej
nazwy orbs. Nazwa "rods" została im przyporządkowana ponieważ
kiedy są one fotografowane z boku podczas szybkiego lotu, wówczas
na zdjęciach wyglądają jak wydłużone, upiornie jarzące się pałeczki.
Z kolei nazwa "orbs" została im przyporządkowana kiedy podczas
lotu zostają sfotografowane od strony swej osi głównej, co nadaje
im okrągły kształt. Więcej informacji na temat owych "rods" (tj.
bezzałogowych, miniaturowych sond UFO) można znaleźć na
stronie internetowej
telekinesis_pl.htm
a także w podrozdziale U3.1.2 monografii [1/5]. Z kolei na
"Fot. #G1" i "Fot. #G2" ze strony
landslips_pl.htm
pokazane zostały ich zdjęcia uchwycone z pozycji dającej kształt "orbs"
(kliknij tutaj aby oglądnąć jedno z tych zdjęć).
Natomiast na "Fot. 5" ze strony
aliens_pl.htm,
oraz "Fot. U18" ze strony
explain_pl.htm
pokazane zostały ich zdjęcia uchwycone z pozycji dającej kształt "rods"
ujawniony albo w pojedynczym błysku, albo też w całym łancuchu kolejnych
błysków tzw. "stanu telekinetycznego migotania"
(kliknij tutaj aby spróbować oglądnąć jedno z tych zdjęć).
#E4.
Technicznie wyglądające kule ceramiczne które spadają z nieba:
Wszystko zaczęło się w Nowej Zelandii.
Najpierw tam zaczęły spadać z nieba
na ziemię dziwne ceramiczne kule.
Okoliczności w jakich je tam znajdowano
oraz sposób na jaki opadły one na powierzchnię
łąk i ogrodów ujawniały że definitywnie
musiały one pospadać z nieba. Potem
zaczęły one spadać z nieba także w innych
krajach. Poniżej opisuję wszystkie znane
mi przypadki znajdowania owych dziwnych
kul. Pokazuję także ich zdjęcia.
#E4.1.
Technicznie wyglądające ceramiczne kule spadłe z nieba na Nową Zelandię:
Kule ceramiczne pokazane poniżej należą do grupy
około ich tuzina, jakie znalezione zostały około
1983 roku na jednym z pastwisk farmy z okolic
Invercargill. Ja otrzymałem je bezpośrednio
od owego farmera. W międzyczasie jednak
zagnięły mi jego dane i adres. W zbliżonym czasie
byłem też kontaktowany przez kogoś z wybrzeża
zachodniego Nowej Zelandii (tzw. "West Coast"),
kto znalazł kilka takich kul na swoim własnym
ogrodzie.
Jedną z poniższych kul wysłałem do Polski dla
dokonania badań laboratoryjnych. Niestety, badania
te okazały się sprowadzać głównie do jej oglądnięcia,
tak że nadal pozostają nam nieznane zarówno
jej cechy, jak i jej możliwe pochodzenie i przeznaczenie.
Jeszcze inne gniazdo zawierające jedną różową
oraz ponad 100 białych takich kamiennych kul
znalazł w 1978 roku 12-letni wówczas Michael
McManaway z Blenheim w Nowej Zelandii.
(Adres znalazcy brzmiał w owym czasie:
39 Redwood Street, Blenheim, New Zealand.)
Znalezisko to niemal pokrywało się w czasie
ze słynnym sfilmowaniem wehikułu
UFO ponad Kaikoura w Nowej Zelandii - patrz
opis tego sfilmowania w punkcie #E1 powyżej.
(Miasteczka Kaikoura i Blenheim sąsiadują
ze sobą.) Jego znalezisko najpierw opisała
miejscowa gazeta "The Marlborough Express",
wydanie z 13 December 1978 roku w artykule
zatytułowanym "Boy uncovers mystery on
Wither Hills". Artykuł ten informował, że
pojedyncza kula waży około 150 gram
(około 3 razy więcej niż piłka golfowa),
oraz jest wykonana jakby z "marmuru".
Potem obszerniejszy artykuł o tytule "Mystery Balls"
opublikował na temat owych kul nowozelandzki
newsletter-miesięcznik o nazwie "UFOs and other
mysteries", wydanie z November 1982 (Issue
No. 10), strony 3 do 5. (Miesięcznik ten wydawał
prywatnym nakładem niejaki John Thompson,
w owym czasie używający adresu P.O. Box 537,
Blenheim, New Zealand.) Ten obszerniejszy
artykuł informował, że kule są wykonane ze
"sprężonej porcelany". Są one aż tak twarde
iż przecięcie jednej z nich wymagało użycia
piły diamentowej której zajęło około kwadrans
zaś snopy iskier aż buchały z kuli. Kula okazała
się pełna zaś jej jakby odkolorowana siatka
przebiegała ją na wskroś. Artykuł opisuje
również jakiś eksperyment na owych kulach,
który zdawałby się sugerować że kule te albo
generują jakieś silne pole, albo też polaryzują
pole grawitacyjne. Niestety, opis eksperymentu
jest zbyt mglisty aby móc być niezależnie
zweryfikowany. Z opisu tego wynikało że po
zawieszeniu jakoś metalowej rybki wędkarskiej
nad ową kulą, rybka ta jakoby zaczynała wirować.
Interesująco, na stronie 147 książki [1#E4.1]
pióra Elsdon Best, o tytule "Maori Religion and Mythology"
(Part 1, A.R. Shearer 1976, Wellington, New Zealand) -
referowanej również przy okazji dyskutowania
"chaosu jaki pierwotnej siły ewolucyjnej wszechświata"
w punkcie #E1 strony o nazwie
will_pl.htm,
znalazłem następujące stwierdzenie na temat
owych niezwykłych kamiennych kul - cytuję w moim
tłumaczeniu: ".. święte whatu, albo kamienie, ...
były ciągle pieczołowicie przechowywane w
Wanganui, ..." (w oryginale angielskojęzycznym:
"... the sacred whatu, or stones, ... were
still carefully preserved at Whanganui, ..."). Wygląda
więc na to, że owe kamienne kule spadające z nieba
przez szczepy Nowozelandzkich Maorysów były
uważane za "święte" - i pomyśleć że ja, a także
badacz UFO z Krakowa
w Polsce, ciągle gdzieś posiadamy owe święte
maoryskie kule.
Fot. #E3: Tajemnicze kule ceramiczne
o wielkości piłek golfowych, jakie powtarzalnie
pojawiają się na powierzchni pastwisk
Nowej Zelandii i innych krajów świata.
(Kliknij na tą fotografię aby zobaczyć ją w powiększeniu.)
Kule te mają kształt niemal okrągłych jajek.
Ujawniają one regularną siatkę pod powierzchnią,
ktora sugeruje że są one wytwarzane w przemysłowy
sposób. Okoliczności w jakich lokalni farmerzy
je znajdują sugerują, że kule te "spadają z nieba".
Jak narazie nie spotkałem się jednak z raportem
kogoś kto faktycznie zaobserwowałby moment ich
upadku z nieba.
#E4.2.
Ceramiczna kula spadła z nieba w Niderlandach:
W 2007 roku zostałem poinformowany, że
kolejną kamienną kulę o podobnej wielkości
i wyglądzie znalazł latem 2005 roku niejaki
Gerard Willems - email: gwillems1@chello.nl.
Jego kamienna kula leżała na pastwisku koło
niewielkiej miejscowości Brielle w Niderlandach.
Współrzędne geograficzne miejsca jej znalezienia,
odczytane z Google Earth, wynosiły: 51° 55' 7.24" N, 4° 10' 43.96" E.
Wygląd kamiennej kuli Pana Willems'a zilustrowany
jest na następującym zdjęciu
(kliknij na niniejszy napis aby zdjęcie to sobie oglądnąć).
#E4.3.
Ceramiczna kula znaleziona w Rumunii:
W lipcu 2008 roku otrzymałem emailem
informację o kolejnej takiej ceramicznej
kuli znalezionej w Rumunii. Osoba która
ja znalazłe to niejaki
Traian Lixandru - email: traianlixandru@gmail.com.
Oto jak on sam opisuje swoje znalezisko -
cytuję z jego emaila:
Znalazłem ją kiedyś w 1996 lub 1997 roku,
w kanale niedaleko od mojego domu we wsi
Domnesti, województwo Arges, 45°12'49" N,
24°50'47" E (według Google'owskiej Earth).
Właśnie czyściłem ten kanał z najróżniejszych
kamieni jakie tam się nagromadziły. Natychmiast
rzuciła mi się ona w oczy. Pomyślałem że jest
to mała piłka, jednak kiedy wziąłem ją w
ręce poczuła się bardzo ciężka i jakby ze skały.
Od owego czasu sądziłem że kamień ten
musi być rodzajem cudu natury, oraz nigdy
nie uwierzę że mógłby on być wykonany
przez ludzi.
(W oryginale angielskojęzycznym:
"I found it back in 1996 or 1997, in a canal near my home at my country -
village Domnesti, in Arges county, 45°12'49" N, 24°50'47" E (as in
Google Earth).
I was cleaning the canal from many stones that were there. I saw this
stone immediately. I thought that was a little ball, but when I took it
in my hands
it felt heavy and like a rock. Since then I was thinking that the stone
must be a nature miracle, and refuse it to believe that was man made."
Oto jedno ze zdjęć swojej kuli które on mi dosłał
(kliknij na niniejszy napis aby zdjęcie to sobie oglądnąć).
#E4.4.
Podobne kule znajdowane były i czczone w Fiji już w 1860 roku:
Najstarsza wzmianka o opisywanych tu
kulach, jakiej istnienia jestem świadomy,
pochodzi z 1860 roku. Pochodzi ona z
raportu jaki przygotował zarządzający
brytyjską kolonią na Wyspie Fiji, czyli niejaki
Colonel Smythe - the Commisioner to Fiji
by the British Government. Opublikowana
ona jest na stronach 45 i 46 napisanej w
Nowej Zelandii książki [1#E4.4]
pióra Gary J Cook and Thomas J Brown,
"The Secret Land. People Before"
(StonePrint Press, Christchurch,
New Zealand, 1999, ISBN 0-9582040-0-4).
Autor owego raportu informuje jak dowiedział
się od miejscowych ludzi o przybyciu Rewa'ów
boga Wairu do Namusi w Fiji. Poprosił więc
miejscowego przewodnika aby mu pokazał
dokładne miejsce gdzie ów bóg przybył.
Ten zabrał go do niewielkiego drzewa z
dziuplą położonego na brzegu strumienia,
poczym po włożeniu ręki do owej dziupli
wyjął z niej jajo-kształtny kamień obcy dla
tej lokalizacji wielkości łabędziego jajka i
stwierdził że to właśnie jest "bóg". Następnie
włożył ponownie rękę do dziupli i wyjął z
niej kilka mniejszych kul o wielkości i
wyglądzie kul opisywanych tutaj - poczym
stwierdził że to są "dzieci boga". Z jakichś
więc niewyjaśnionych w owej książce powodów
miejscowi ludzie z wyspy Fiji uważali że
opisywane tutaj kule są "bogiem" oraz
"dziećmi boga" i oddawali im nabożną cześć.
Dalsza część owego raportu opisywała
kolejne znaleziska takich właśnie kul.
Jedna z nich znaleziona została w rozwidleniu
konarów drzewa, inna zaś w dziupli drzewa.
Owo znajdowanie opisywanych tutaj kul na
drzewach poświadcza, że musiały one "spadać
z nieba" - na przekór że mają one technologiczny
wygląd i cechy. Z kolei oddawanie im nabożnej
cześci i traktowanie jako "boga" sugeruje że ktoś
w związku z nimi widział coś nadprzyrodzonego.
Ponadto ów 1860 rok - w którym miało miejsce
tamto pokazanie brytyjskiemu zarządcy tychże
kul z Fiji, nastąpił na krótko po tym jak Nowa
Zelandia i Fiji zaczęły dopiero być zasiedlane
przez Europejczyków. Stąd te wyspy Pacyfiku
wówczas nie miały jeszcze żadnego przemysłu.
W tamtych czasach NIE było więc możliwym aby
kule te były np. jakimiś produktami, narzędziami,
lub odpadkami przemysłu. Najwyraźniej pojawiły
się więc tam w jakiś nadprzyrodzony sposób,
zaś miejscowi byli świadomi tej ich
nadprzyrodzoności.
#E5.
Inne dziwne obiekty które "spadły z nieba" w Nowej Zelandii:
Niezwykłe kule ceramiczne opisane w poprzednim
punkcie #E4 tej strony wcale nie są jedynymi
obiektami które ewidentne spadły z nieba w
owym kraju. W niniejszym punkcie wskażę
przykłady dalszych takich obiektów i substancji.
Oto niektóre z nich.
Niezidentyfikowany kawałek maszyny. W artykule
"Bay's unwelcome flying object still unidentified",
ze strony A3 nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post,
wydanie z soboty (Saturday), April 19, 2008,
opisano i pokazano fotografię metalowego
kawałka jakby wyłamanego siłą z jakiejś maszyny.
Kawałek ten "spadł z nieba" w Hawke's Bay.
Ważył on około 1 kilograma i był długości około
15 cm. Upadł on z nieba z taką siłą, że przebił
dach domu i sufit mieszkania, oraz zniszczył
dywan na ziemi. Jednocześnie jednak jego
pokryta lekką rdzą powierzchnia nie została
nadtopiona, co świadczy że wcale NIE spadł
on z kosmosu. Eksperci aeronautyki stwierdzili
że z całą pewnością NIE stanowi on części żadnego
z samolotów latających ponad Nową Zelandią.
Nowa Zelandia najwyraźniej jest też tradycyjnym
miejscem ponad którym UFOnauci opróżniają
swoje ubikacje. Bardzo dziwna substancja, która
wygląda jak zawartość półpłynnego kału z ubikacji,
która śmierdzi jak zawartość ubikacji, jednak
która po zbadaniu okazuje się substancją jakby
"mineralną" a nie "organiczną", co jakiś czas
opada na dachy nowozelandzkich domów.
Cały szereg przypadków opadania owego
"mineralnego kału" opisany jest w punkcie
#B8 strony internetowej
evidence_pl.htm - o dowodach nieprzerwanej działalności UFOnautów na Ziemi.
Relatywnie często w Nowej Zelandii "spada z
nieba" rodzaj węgla, który w punkcie #B3 strony
evidence_pl.htm - o dowodach nieprzerwanej działalności UFOnautów na Ziemi
opisany jest pod nazwą "węgla warstwowego".
Warto tutaj też dodać, że obiekty opisane w
punktach #G3 i #G4 tej strony również praktycznie
"spadły z nieba" w miejsca swego późniejszego
znalezienia.
#E6.
Nowozelandzkie Yeti - czyli małpopodobni UFOnauci widywani m.in. w Nowej Zelandii:
Gdyby projekt SETI skierował swoją uwagę
na naszą własną planetę - zamiast szukać
kosmitów na na odległych galaktykach,
wówczas jego badacze szybko by
odnotowali że po naszej planecie grasują
najróżniejsze rasy UFOnautów. Tyle tylko,
że owi UFOnauci starannie ukrywają przed
ludźmi swoją obecność na Ziemi - co dosyć
obszernie wyjaśniam na stronach internetowych
evil_pl.htm - o pochodzeniu zła na Ziemi, oraz
memorial_pl.htm - o metodach ukrywania swojej obecności przez UFOnautów.
Z ogromnej różnorodności ras UFOnautów
grasujących po Ziemi, dosyć unikalna jest
rasa owłosionych UFOnautów wyglądających
jak małpy. Rasa owa najlepiej jest znana na
świecie pod nazwą "Yeti". Warto jednak odnotować
że ową nazwą Yeti UFOnauci ci nazywani są
przez lokalną ludność Himalajów. W innych
zaś miejscach na Ziemi ci sami futrzaści
UFOnauci nazywani są innymi nazwami.
Zależnie od kontynentu i kraju przyjmują
oni nazwy: "Yeti", "Snowman", lub "Almas"
(Azja); Migoi (himalajski Bhutan); "Big-Foot"
lub "Oh-mah-ah" (USA), "Sasquatch"
(Canada), Yowie (Australia), oraz "Maeroero"
(Maorysi z Nowej Zelandii) - po szczegóły
patrz podrozdział V6 z tomu 17
monografii [1/5].
Faktycznie istnienie Yeti nie ulega już wątpliwości.
Przykładowo, zgodnie z artykułem "Expert says
Yeti sketch 'proof' " ze strony A15 nowozelandzkiej gazety
"Weekend Herald",
wydanie datowane w sobotę (Saturday),
June 7, 2008, cały skalp Yeti jest trzymany
w jednym z buddyjskich monesterów z himalajskiego
Bhutan'u.
Futrzaści UFOnauci wyglądający jak małpy
relatywnie często widywani są w Nowej Zelandii.
Rysunek odtwarzający dokładny wygląd tych futrzastych
UFOnautów, sporządzony przez aż trzech naocznych
świadków którzy ich widzieli, opublikowany był
w artykule "Aliens Sighted" (tj. "Kosmici widziani")
który ukazał się na stronach 1 i 5 już obecnie
nie istniejącej nowozelandzkiej gazety o nazwie
Sunday News (published by News Media
(Auckland) Ltd., Glenside Crescent, Auckland, New
Zealand, with office at 78 Victoria Street, Wellington),
wydanie z niedzieli (Sunday), May 14, 1989
(kliknij tu aby oglądnąć sobie ten rysunek).
W obserwacji tej trzech futrzastych UFOnautów
widzianych było przez trzech golfiarzy na
międzynarodowym polu golfowym o nazwie
"Wairakei International course". Pole to zlokalizowane
jest na północnej stronie miasta Taupo z
Północnej Wyspy Nowej Zelandii. Obserwatorom
udało się zbliżyć na odległość do około 50 metrów
od tych futrzastych UFOnautów. Stąd ich opis
jest relatywnie dokładny. Opisują oni wygląd
owych UFOnautów jak następuje: około dwumetrowego
wzrostu, szczupli, pokryci bujnym futrem, koloru
jaskrawo zielonego, o małpich rysach twarzy.
Kiedy zostali spłoszeni wydali dziwnie brzmiący
świdrujący dźwięk piszczący i uciekli w krzaki.
Obseracja zilustrowana w owym artykule była
trzecią z kolei obserwacją grupy takich samych
UFOnautów widzianych na owym polu golfowym.
Nowozelandzka wersja Yeti, przez miejscowych
Maorysów nazywana "Maeroero" opisana jest
również na stronie 159 książki pióra Robyn
Jenkin, o tytule "New Zealand Mysteries" (W.
Reed, Wellington, 1970, ISBN 0-589-00494-8).
Niezwykłe stworzenia widywane w Nowej Zelandii
i opisywane w rozdziale "What Animal Was That?"
ze stron 145 do 163 tamtej książki, dyskutowane
są także w punkcie #I1 strony
soul_proof_pl.htm.
W nowozelandzkich gazetach powtarzalnie i często
pojawiają się artykuły które zawierają opis materiału
dowodowego który dokumentuje faktyczne istnienie
owych Yeti-podobnych stworzeń.
Przykładowo, taki właśnie artykuł o tytule "Hoax,
legend, obsession" ukazał się na stronie B2
nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post,
wydanie z wtorku (Tuesday), January 22, 2008.
Artykuł ten m.in. podsumowywał najpowszechniej
znane obserwacje Bigfoot i dowody na jego istnienie.
Inny artykuł o tytule "Expert says yeti sketch proof"
(tj. "Fachowiec stwierdza że rysunek yeti jest dowodem")
ze strony A15 nowozelandzkiej gazety
"Weekend Herald",
wydanie datowane w sobotę (Saturday),
June 7, 2008 opisuje istniejący skalp z Yeti
jaki ktoś oglądał w buddyjskiej świątyni w
Himalajach Bhutan'u.
Najbardziej szokujące jest, że zdjęcie Yeti
maszerującego sobie po powierzchni Marsa
zostało przesłane na Ziemię przez amerykańskiego
robota "Spirit" który ostatnie 4 lata automatycznie
fotografuje powierzchnię Marsa. Postać
tego Yeti na zdjęciu NASA z Marsa wypatrzył
najpierw jakiś amator i natychmiast umieścił
je w Internecie pod nazwą "Marsjański Bigfoot".
Jak ta postać wygląda, czytelnik sam może
to sobie zobaczyć wyszukując owego zdjęcia
w Internecie poprzez słowa kluczowe
Martian Bigfoot.
Oto reprodukcja tamtego marsjańskiego zdjęcia
z maszerującym Yeti - niestety tutaj niezbyt wyraźna
bowiem zreprodukowana ze zwykłej gazety
(kliknij tu aby oglądnąć sobie to zdjęcie).
Potem to samo zdjęcie zaczęły też pokazywać
gazety. Przykładowo w Nowej Zelandii ilustrowało
ono m.in. artykuł "Life on Mars or just a funny-shaped rock"
(tj. "Życie na Marsie czy też śmiesznie ukształtowana
skałka"), ze strony B1 nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post,
wydanie z czwartku (Thursday), January 24,
2008. Oczywiście NASA twierdzi że zdjęcie to
pokazuje jedynie marsjańską skałę ukształtowaną
w postać maszerującego Yeti.
#E7.
Miniaturowe ludziki o "nadprzyrodzonych" mocach, widywane do dzisiaj w Nowej Zelandii:
Nowa Zelandia posiada znaczną ilość gór
i lasów do których ludzie bardzo rzadko
zaglądają. Ci zaś odważni którzy tam się
zapędzą, często raportują potem spotkania
z niezwykłymi istotami ludzko-podobnymi.
Istoty te są różnych wielkości i wyglądu, w
swej rozmaitości doskonale odpowiadając
raportowanym przez badaczy UFO rasom
i wielkościom najróżniejszych UFOnautów.
Tyle że kiedy ich wehikuły UFO nie są
równocześnie widziane przez ludzkich
obserwatorów, istoty te raczej są opisywane
jako nadprzyrodzone stwory, niż jako UFOnauci.
Niezależnie od dużych futrzastych stworów
podobnych do Yeti a opisanych w poprzednim
punkcie, w Nowej Zelandii często widywane
są też maleńkie ludziki. Co ciekawsze, ich
obserwacje dokonywane są nie tylko w
bezludnych lasach, ale również w mieszkaniach
i domach z gęsto zamieszkałych obszarów.
Wielkość tych ludzików może czasami być
aż tak mała, że ich wzrost przyrównywany
jest do wysokości litrowej butelki po coca-cola.
Wygląd tych istot odpowiada wyglądowi
innych równie maleńkich choć wysoce
złośliwych UFOnautów widywanych do dzisiaj
w praktycznie wszystkich krajach Ziemi i
znanych po świecie pod różnymi nazwami.
Przykładowo na obszarze Polski istoty te
nazywane są "krasnoludkami" - patrz
ich opis podany w punkcie #H2 strony
wszewilki.htm - o niezwykłościach wsi Wszewilki.
W Malezji nazywane są one "toyol" - patrz ich
zdjęcie publikowane jako "Fot. 20" na stronie
day26_pl.htm - o morderczym tsunami z dnia 26 grudnia 2004 roku
(kliknij na niniejszy zielony napis aby zobaczyć to zdjęcie).
Natomiast w Nowej Zelandii po angielsku
nazywane są one "children of the mist"
(tj. "dzieci z mgły"), "hobbits", lub "fairy",
zaś po maorysku "turehu" i "patupaiarehe".
Owe niezwykłe miniaturowe ludziki z Nowej
Zelandii są tam widywane do dzisiaj i to relatywnie
często. Ja osobiście znam aż pięć ludzi którzy
je widzieli na własne oczy i potem mi raportowali
swoją obserwację. (Jedną z tych osób jest
moja koleżanka, Anna Christie, innymi są moja
była studentka, Suzanne Poutu, mój przyjaciel
Anthony J. Huddy, oraz ta sama osoba
która opisała mi swoją obserwację ognistych
kul z punktu #E3 powyżej, jeszcze inną jest
znajoma której ojciec - wykładowca z Otago,
był przez owe złośliwe ludziki trapiony całymi
miesiącami aż do załamania nerwowego.)
Cztery z tych raportowanych mi obserwacji
dokonane zostały w domach, a jedna nawet
w sypialni. Tylko jedna obserwacja miała
miejsce na polu. Raporty z obserwacji
owych niezwykłych ludzików co jakiś czas
pokazują się też w prasie nowozelandzkiej.
Jeden z artykułów z takim raportem, którego dane
bibliograficzne sobie odnotowałem, nosił tytuł
"Hobbits and the lord of the forest", a opublikowany
był na stronie A14 nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post,
wydanie z wtorku (Tuesday), March 11, 2008.
Opisuje on obserwację takiej małej istotki na
obszarze prastarej rodzimej puszczy zwanej
Waipoua kauri forest.
W całej Nowej Zelandii krążą też opowieści,
iż jakoby pod bezludnymi obszarami tzw.
"Fiordland" (tj. południowo-zachodniego
krańca Nowej Zelandii) znajduje się podobno
podziemna "baza" owych małych "mist people".
Faktem też jest, że na owym obszarze co jakiś
czas znikają bez śladu samoloty jakie tam się
zapuszczają, zaś sam ów obszar nazywany jest
żartobliwie "Kiwi Bermuda Triangle" (co luźno
można tłumaczyć jako "nowozelandzki trójkąt
bermudzki") - po szczegóły patrz np. artykuł
"Lost without trace in Kiwi 'Bermuda Triangle' "
(tj. "zniknął bez śladu w nowozelandzkim 'trójkącie
bermudzkim' ") ze strony A5 nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post Weekend,
wydanie z soboty (Saturday), January 28, 2012.
#E8.
Chupacabra ("czarna pantera") z Ashburton - tj. makabryczna maskotka UFOnautów:
UFOnauci
dali się nam już dobrze poznać z jednego
swego sekretu, mianowicie że bez
przerwy ukrywają przed ludźmi swoją
nieustanną obecność na Ziemi. Niestety,
mają oni również wiele dalszych "tajemnic
i sekretów" do ukrycia przed ludźmi.
Jednym z nich jest ich "maskotka", albo
zwierzątko, jakie lubią trzymać na swoich
wehikułach UFO. Owa maskotka jest
ogromnie dziwnym produktem inżynierii
genetycznej. Faktycznie jest to bowiem
"poskładane zwierzę". Stanowi ono
genetyczne skrzyżowanie lwa z orłem.
Może ono mieć wiele maści i kolorów,
podobnie jak nasze psy domowe. Jednak
najczęściej widywane jest jako całkowicie
czarne. Wygląda wówczas trochę jak
czarna pantera, czarna puma,
czarny lepard, lub też jak muskularny
czarny pies (z rasy zwanej "rottweiler").
Jednak kiedy poczuje się zagrożone,
wówczas rozpościera ogromne czarne
skrzydła i ulatuje w powietrze. Straszną
częścią owego zwierzęcia jest to, że lubi
się pożywiać krwią. Z tego powodu UFOnauci
często wypuszczają je na ziemię w najróżniejszych
bezludnych miejscach, tak aby sobie mogło
zapolować na ziemskie zwierzęta i aby
nasyciło się ich krwią. W obecnych czasach
badacze UFO nazywają tego potwora słowem
chupacabra co dosłownie oznacza
"wysysacz kóz ("goat sucker") - jako że
lubuje się ono w wysysaniu krwi z kóz i z
owiec. Jednak w dawnych czasach to samo
potworne zwierzę znane było pod odmienną
nazwą gryfa. Kiedy taka chupacabra
(gryf) zabije jakieś stworzonko, ludzie zwykle
nie wiedzą, że padło ono ofiarą owego
potwora. Powodem jest, że gryf wcale
nie rozrywa na strzępy ani nie uszkadza
w żaden sposób swojej ofiary. Jedyne co
w niej czyni, to dwie niewielkie dziurki,
jakie zwykle stają się niewidoczne, bowiem
ukryte są w sierści ofiary. Potem zaś
wysysa ze swojej ofiary całą krew przez
owe dwa niewielkie otwory. Dopiero później,
kiedy chupacabra już odleci, niektóre miejscowe
(ziemskie) zjadacze padliny mogą się dobrać
do porzuconego korpusu i go nieco ponadgryzać.
Jednak tego nadgryzania NIE dokonuje sama
chupacabra. Kiedy potem ludzie znajdują zwłoki
ofiar tego potwora, zwykle sądzą że ofiary
te zmarły w "naturalny" sposób. Nie oglądają
więc ani badają ich wystarczająco wnikliwie
aby odkryć owe dwa małe otworki oraz
zupełny brak krwi.
* * *
Na przekór, że "symulacje" UFOnautów starają
się ukrywać te potwory przed ludźmi, w różnych
częściach świata są one widywane od czasu do
czasu. W takich przypadkach zwykle są one mylone
albo z dużymi czarnymi kotami, np. "czarnymi
panterami", czarnymi pumami, czarnymi
lepardami, itp., albo też z dużymi czarnymi
psami. Oczywiście, kiedy później ludzie
szukają aby znaleźć tego dzikiego
zwierza, okazuje się że jest on nieuchwytny
(w międzyczasie zapewne wraca on do UFO
i ulatuje w przestrzeń). W Nowej Zelandii ten
właśnie potwór powtarzalnie widywany jest
od wielu już lat w okolicach małego miasteczka
nazywanego Ashburton. Ja po raz pierwszy
usłyszałem o tamtych jego obserwacjach w
2003 roku, kiedy to był widziany właśnie
niedaleko owego Ashburton. Dane o tamtych
z nim spotkaniach przytoczyłem ponizej w
podpisie pod "Fot. #E4". (Odnotuj, że następne
"Fot. #E5" pokazuje muskularne psy rasy "rottweiler",
do których budowa i wielkość tego potwora często
jest porównywana.) Kolejnym raportem o obserwacjach
tego potwora w Nowej Zelandii na jaki się natknąłem,
był artykuł "Mystery 'panther' on the prowl" (tj.
"tajemnicza 'pantera' na czatach"), ze strony A7 gazety
The New Zealand Herald,
wydanie z wtorku (Tuesday), October 22, 2013.
Raportuje on o obserwacji jakby czarnego kota
o wielkości psa labradora, dokonanej wczesnym
rankiem przy miasteczku Fairlie (tj. też niedaleko
od Ashburton). Artykuł ten publikuje też wyraźne
zdjęcie ogromnego czarnego jakby "kota"
biegnącego po lodzie pobliskiego zamarzniętego
jeziora Clearwater, wykonane nieco wcześniej
przez inną osobę. (Zdjęcie to czytelnik
może sobie oglądnąć korzystając ze
światowego serwisu gazetowego
opisanego w punkcie #A4 na początku tej strony,
którego darmowe użycie dla oglądnięcia zdjęcia
owej czarnej "pantery" jest poinstruowane dokładnie
krok po kroku w punkcie #D9 mojej innej strony o nazwie
faq_pl.htm.)
Niestety, autentyczność tego zdjęcia,
podobnie jak wszystkie inne nowozelandzkie
obserwacje tego potwora, poddawana jest w
wątpliwość przez ekspertów (i przez władze) -
którzy uparcie twierdzą, że osoby raportujące
obserwacje tego potwora widują jedynie
zdziczałe koty domowe. W ten sposób
owi eksperci dodatkowo zaogniają
tejemniczość tych obserwacji - wszakże każdy
kto osobiście widział tego ogromnego potwora
o rozmiarach dużego muskularnego psa "rottweiler"
potrafi wyraźnie go odróżnić od mizernego
wyglądu zdziczałego kota domowego.
Przed tym jak tego potwora zaczęto widywać w
Nowej Zelandii, podobnie duży czarny stwór
opisywany jako przypominający wygląd pantery
lub kota widywany był (i nadal jest) w wielu innych
miejscach świata. Dzięki internetowi, prawdopodobnie
najbardziej słynny z owych miejsc stał się
Bodmin Moor w UK,
gdzie potwora tego
opisywano jako ogromną "cat-like creature".
W latach 2004 do 2006 owa podobna do kota
creatura z Bodmin Moor spopularyzowana
została nawet po całym świecie dzięki słynnej
reklamie telewizyjnej dla kart kredytowych "Visa".
Artykuł "Dossier sheds light on Britain's big
cat x-files" (tj. "Raporty rzucają światło na x-file
brytyjskiego dużego kota") ze strony A19 gazety
The New Zealand Herald,
wydanie z poniedziałku (Monday), March 8, 2010,
stwierdza że organizacja zwana "Natural England"
posiada w swoich zbiorach ponad 100 raportów o
obserwacjach niezwykłych zwierząt jakie NIE były
wcześniej znane widującym je ludziom, w tej liczbie
38 obserwacji dziwnego stworzenia które widzom
przypominało nieco w wyglądzie dużego kota.
W innym artykule o tytule "DNA may solve mystery
of Cotswolds elusive big cats" (tj. "DNA może rozwiać
tajemnicę nieuchwytnych dużych kotów z Cotswolds"),
ze strony B1 nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post,
wydanie z wtorku (Tuesday) January 31, 2012,
owa "Natural England" chwali się nawet, że ma
próbki DNA tego "kota" i że zamierza z nich ustalić
naukowo jakie to zwierzę faktycznie je zostawiło.
Jednak ja jestem gotów się założyć, że z jakichś
tam powodów badania te okażą się nierozstrzygające -
tak jak zawsze to ma miejsce z "symulacjami" Boga
opisywanymi dokładniej np. w punktach #M1 i #F4 strony o nazwie
antichrist_pl.htm.
Tajemnicze, nieuchwytne, ogromne "koty" są też
widywane w Australii. Przykladowo w artykule
"Myth or mystery cat ... State wants to get to bottom
of sightings" (tj. "mit czy też tajemniczy kot ... Rząd
usiłuje wyjaśnić obserwacje"), ze strony A34 gazety
The New Zealand Herald,
wydanie z piątku (Friday), September 27, 2013,
opisywane są oficjalne wysiłki rządu z australijskiej
NSW aby wyjaśnić tajemnicze natykanie się ludzi na
ogromne koty jakie powtarzalnie są tam raportowane.
Kiedy ja miałem 17 lat, zostałem zaatakowany
w Polsce w okolicach Cieszkowa i niemal zabity,
przez jednego z owych koto-podobnych czy
lwo-podobnych potworów. To właśnie z tego
powodu badam je obecnie. Gdyby ktoś zechciał
dowiedzieć się więcej jak on mnie zaatakował,
jak wyglądał, oraz jak się zachowywał, proponowałbym
poczytać podrozdział R4.2 z tomu 15
monografii [1/5],
która dostępna jest nieodpłatnie za pośrednictwem
niniejszej strony internetowej. Ów podrozdzial
R4.2 opisuje bowiem m.in. szczegóły przypadku
kiedy to ja sam zostałem zaatakowany przez
jedną z tych potwornych maskotek "symulacji" UFOnautów.
W 2008 roku stwór ten najprawdopodobniej
grasował w Niemczech - chociaż nikt go tam
nie widział. Zgodnie bowiem z artykułem
"Mystery of Germany's Rabbit Ripper" (tj.
"Tajemnica niemieckiego mordercy królików")
opublikowanym na stronie B2 nowozelandzkiej
gazety
The Dominion Post,
wydanie z piątku (Friday), July 11, 2008,
znajdowano tam masę nieżywych królików
których sposób uśmiercenia odpowiadał
metodzie zabijania używanej przez chupacabra.
Fot. #E4: Tajemnicza i
nieuchwytna czarna pantera
z Ashburton, Nowa Zelandia. (Kliknij
na tą fotografię aby zobaczyć ją w
powiększeniu.)
Nowa Zelandia nie ma dzikich drapieżników,
szczególnie wielkości pantery. Niemniej
potwór taki co jakiś czas jest tam widywany.
Jednak nigdy potem nie znajduje się
śladów jego łap, ani nadjedzonych ofiar
pozostawianych zwykle przez pantery.
Powyższa ilustracja została opublikowana
bez wyjaśnienia. Prawdopodobnie prezentuje
więc ona artystyczną wizję jak "czarna
pantera" wyglądałaby na tle nowozelandzkiego
krajobrazu. Podobny potwór jest jednak
powtarzalnie widywany w najróżniejszych
częściach Nowej Zelandii, a także w innych
częściach świata. Najsłynniejsza jego
obserwacja miała miejsce w piątek, 3
października (October) 2003 roku, w
Mayfield, 35 km na północny-zachód
od Ashburton, Nowa Zelandia. Obserwatorem
był Mr Chad Stewart, zawodowy kierowca
ciężarówki. Powyższy "Fot. #E4" ilustrował
artykuł "An unsolved mystery" (tj.
"Nierozwiazana tajemnica") jaki pojawił
się w lokalnej gazecie nazywanej
Ashburton Guardian
(P.O. Box 77, Ashburton, New Zealand).
Ja znalazłem ten rysunek dnia 14 października
2003 roku, na doskonałej stronie internetowej
owej gazety, która to strona może być
oglądana pod adresem
Ashburton Guardian.
Ponieważ obawiałem się, że
Ashburton Guardian
po jakimś czasie usunie ów rysunek
aby zrobić miejsce na następną porcję
interesujacych nowin, a także ponieważ
chciałem uczynić ten rysunek i jego opis
dostępny dla czytelników w językach innych
niż angielski, przeniosłem go tutaj dla wygody
oglądających tą stronę. Jednak wysoce
zalecam aby najpierw go oglądać na
oryginalnej stronie gazety
Ashburton Guardian,
gdzie jest on dostępny wraz z wysoce informacyjnymi
artykulami na temat owego tajemniczego potwora z
Ashburton. (Odnotuj, że strona owej gazety ma własną
wyszukiwarkę. Po wpisaniu w niej słowa "panther"
ukazuje się wykaz wszystkich artykułów na temat
owego iluzyjnego potwora.) Warto też odnotować,
że opisana w owej gazecie obserwacja "czarnej
pantery" z okolic Ashburton opublikowana została
także na stronach 31 do 32 książki pióra Nicola
McClay o tytule "New Zealand Mysteries",
Whitcoulls, 2005, ISBN 1-877327-36-0. Ponadto
liczne artykuły na jej temat powtarzalnie pokazywały
się w innych nowozelandzkich gazetach - jako
przykład patrz artykuł "'Panther' eludes expert
stalkers" jaki ukazał się na stronie A14
nowozelandzkiej gazety
Weekend Herald,
wydanie datowane w sobotę (Saturday),
August 19, 2006.
Fot. #E5: Niezależnie ode mnie,
tj. dr Jan Pająk, powyższe zdjęcie pokazuje
także, między innymi, dwa muskularne
czarne psy jakie należą do rasy zwanej
"rottweiler".
(Kliknij na tą fotografię aby zobaczyć ją w powiększeniu.)
(W celu dokładniejszego oglądnięcia tego zdjęcia
kliknij na nie.) Osoba w niebieskim skafandrze
która trzyma na smyczy jednego z tych psów,
to ja - dr Jan Pająk. Druga osoba to właścicielka
owych psów. Czarna chupacabra ("czarna pantera")
która zaatakowała mnie i niemal zabiła kiedy
miałem 17 lat, miała właśnie muskularną budowę
ciała oraz wielkość psa tej szczególnej rasy,
aczkolwiek jej kształt zewnętrzny znacznie od
psa tego się różnił. Odnotuj jednak, że psa tej
atletycznej rasy ja nigdy nie widziałem w Polsce,
zaś po raz pierwszy w życiu zobaczyłem go
dopiero po wyemigrowaniu do Nowej Zelandii.
Więcej danych na temat wyglądu dziwnego potwora
który zaatakował mnie i omal nie zabił kiedy byłem
17-letnim chłopcem, zawarte jest w podrozdziale
R4.2 z tomu 15 najnowszej
monografii [1/5]).
Część #F:
Podziemne tunele i jaskinie odparowane w Nowej Zelandii przez wehikuły UFO:
#F1.
Tunele UFO:
UFO mają tą niezwykłą zdolność, że kiedy
włączą swój tryb wiru magnetycznego, wówczas
formują one wirującą chmurę jarzącej się plazmy wokoło
swojej powłoki. Plazma, jak wiemy, jest ogromnie
niszczycielskim zjawiskiem. Faktycznie cokolwiek
nie da się pociąć z użyciem normalnych narzędzi,
wówczas jest to cięte właśnie plazmą. Dlatego
taka wirująca chmura jarzącej się plazmy która
otacza wehikuł UFO jest rodzajem jakby piły
tarczowej o przeogromnej mocy. Piła ta jest
w stanie wcinać się w skały i w budynki. Poprzez
użycie owych pił plazmowych, wehikuły UFO
są w satnie odparowywać długie, proste,
podziemne tunele. W Nowej Zelandii kilka
takich tuneli zostało już odkryte, niestety
żaden z nich nie został otwarty do badań.
Dla przykładu górnicy którzy pracowali
przy realizacji zapory wodnej "Clyde"
raportowali mi że aż cały szereg takich
prostych, szklistych tuneli został otwarty
podczas wierceń, jednak były one natychmiast
zacementowywane. Z tego powodu pierwszy
tunel UFO jaki zdołałem zobaczyć i zbadać,
znajduje się na Borneo a nie w Nowej Zelandii.
Jest to słynna "Deer Cave" pokazana na "Fot. #F3".
Ludzie są nietypowo (tj. sztucznie) sceptyczni
w sprawie istnienia UFO. Z tego powodu wyjaśniają
oni wszelkie dowody pozostawiane przez UFO
na najróżniejsze "naturalne" sposoby. To także
obejmuje tunele UFO. Typowe stwierdzenie jest,
że takie tunele to faktycznie jaskinie lawy ("lava
caves"), znaczy że wykonywane są one przez
przepływ lawy z pobliskiego wulkanu. Na szczęście
dla tuneli UFO, unikalny napęd magnetyczny
jakiego używają wehikuly UFO, nakłada na te
tunele cały szereg atrybutów, które faktywnie w
nich występują jednak które nie mogą być obecne
w "tunelach lawy". Dla przykładu, jedna grupa
takich atrybutów wynika z faktu, że wehikuły UFO
zawsze zmuszone są latać tak zwrócone że ich
podłoga jest niemal prostopadła do lokalnego
przebiegu linii sił ziemskiego pola magnetycznego.
Ponieważ wehikuły UFO mają kształt w przybliżeniu
dysku, taki ich lot oznacza, że muszą one
odparowywać tunele eliptyczne, jak ten pokazany
na "Fot. #F3", jeśli lecą one w kierunku magnetycznym
północ-południe. Z kolei muszą one odparowywać
tunele jakie mają w przybliżeniu przekrój trójkątny,
jak ten pokazany na "Fot. #F1", kiedy lecą one w
kierunku magnetycznym wschód-zachód. Zależność
kształtu tunelu jaki UFO odparowują, od kierunku
ich lotu, zilustrowana została na "Fot. #F2".
Inną cechą charakterystyczną tuneli UFO jest
istnienie w nich "podłogi pozornej". Faktycznie
bowiem kompletne tunele UFO są zawsze symetryczne
względem swej poziomej osi. Jednak ponieważ
tuż po przelocie wehikułu UFO duża ilość gruzu
skalnego opada na podłogę tych tuneli, a następnie
gruz ten pokrywany jest szybko twardniejącymi
oparami skały, niezależnie od faktycznej podłogi,
tunele UFO posiadają też ową "podlogę pozorną"
jaka przebiega na około połowie ich wysokości.
Stąd dolna połowa tych tuneli znajduje się pod
ową podłogą pozorną, zawsze będąc zapełniona
gruzem skalnym a często także i wodą. Owa
podłoga pozorna posiada także odmienną
konsystencję niż ściany samego tunelu. Faktycznie
też na "Fot. #F1" widzimy klasyczny wygląd
takiej podłogi pozornej. Z kolei "Fot. #F2"
ilustruje jak jest ona formowana i jak zalega
ona tunel UFO.
Tunele UFO występują praktycznie w każdym
kraju. Tyle że nie wszędzie ludzie o nich wiedzą.
Niniejsza strona, a także strona o
magnokrafcie,
pokazują zdjęcia tych tuneli z Nowej
Zelandii i z tropikalnej wyspy Borneo.
W Polsce takie tunele UFO na pewno istnieją pod
Babią Górą,
zaś folklor lokalny informuje że prawdopodobnie
także istnieją pod Łysicą i pod Sobótką. Zdjęcie
tunelu UFO istniejącego w Korei pokazane
zostało na stronach o
Korei i o
Malborku.
Zdjęcia zaś tuneli UFO z Ekwadoru i Australii
pokazane są w rozdziale V z tomu 17
monografii [1/5].
Po dalsze szczegóły o tunelach UFO proszę
przeglądnąć podrozdziały z mojej monografii
[1/5] wskazane pod ilustracjami "Fot. #F2" i
"Fot. #F3".
Fot. #F1: Czy powyższe zdjęcie pokazuje tunel UFO?
(Kliknij na tą fotografię aby zobaczyć ją w powiększeniu.)
Ja osobiście wierzę że tak. Ponieważ jednak nie mam możności
przeprowadzenia dokładnych badań na tym tunelu, trudno mi o
tym zawyrokować konklusywnie. Naukowcy ten tunel nazywaja
"jaskinia lawy" (tj. "lava cave"), jako że przepływ lawy wulkanicznej
jest jedynym naturalnym zjawiskiem które byłoby w stanie wyjaśnić
unikalne atrybuty tych podziemnych tuneli (poza ich technicznym
odparowaniem przez wehikuły UFO), jakich to atrybutów nauka
ortodoksyjna nie chce jednak uznać za powodowane technicznie.
Niemniej powyższe zdjęcie ilustruje, że ten szczególny tunel ujawnia
obecność wszelkich atrybutów występujących w tunelach UFO,
a także że byłoby dosyć trudno spowodować aby lawa płynęła
poziomo, czy nawet nieco trochę pod górę. Powyższa fotografia
niezwykłego tunelu pokazana jest na stronie 8 interesującej książki
autorstwa (i copyrights) niejakiego Bruce W. Hayward, o tytule
"Precious Land" (Geological Society Of New Zealand Guidebook
Number Twelve, Bush Press Communications Ltd., P.O. Box
33-029, Takapuna 1309, Auckland, New Zealand, 1996, ISBN 0-908678-60-6).
Opis jaki referuje do owego zdjęcia stwierdza że jest to "Wiri lava cave"
zlokalizowana na górze zwanej "Wiri Mountain", w Manukau District (koło
Auckland). Stwierdza on także, cytuję w moim wolnym tłumaczeniu:
"Przy kilku okazjach w latach 1980-tych czujność miejscowych
grotołazów uratowała ową jaskinię przed zniszczeniem przez
skradające się kamieniołomy. ... Negocjacje pomiędzy najróżniejszymi
ministerstwami aby nadać tej jaskini status rezerwatu zaczęły
się w 1987 roku zaś w 1996 roku wcale nie wyglądają one bliższymi
osiągnięcia tego celu." A więc wygląda na to że ktoś ogromnie
wpływowy życzy sobie aby owa jaskinia została szybko zniszczona
i nie była dostępna do oglądania przez ludzi. Z moich zaś
poprzednich badań wynika, że jest tak zawsze kiedy w grę
wchodzi jakiś materiał dowodowy na istnienie UFO, szczególnie
tak obrazowy jak tunele UFO - jako przykład takiego skrytego
chociaż upartego niszczenia materiału dowodowego na temat
UFO patrz traktat [4B] na ten temat, lub patrz strony internetowe
evil_pl.htm czy
memorial_pl.htm.
Fot. #F2 (G31 z [1/5]): Ta ilustracja pokazuje jak tunele UFO zostają odparowane,
oraz jakie są najważniejsze ich cechy wynikające z tego sposobu ich odparowania.
Szczegółowy opis atrybutów takich tuneli UFO zawarty jest w podrozdziale
G10.1.1 z tomu 3 monografii [1/5] (jaki to podrozdział wyjaśnia jak owe tunele
UFO są odparowywane przez wehikuły UFO), a także w podrozdziale V5.3.1
z tomu 17 monografii [1/5] (jaki wyjaśnia własności tunelu zwanego
"Deer Cave" który istnieje na Borneo oraz który pokazany jest poniżej).
Fot. #F3 (V6d z [1/5]): Fotografia najbardziej spektakularnego
tunelu UFO, jakim jest tzw. "Deer Cave" z północnego Borneo.
Tunel ten opisany został szczegółowo w podrozdziale V5.3.1 z
tomu 17 monografii [1/5]. Powyższe jego zdjęcie omawiane
jest również na stronie internetowej
magnocraft_pl.htm.)
#F2.
Legowiska Taniwha'ry:
Nowozelandzcy Maorysi mają liczne legendy
referujące do strach budzących stworów,
jakie oni nazywają "Taniwha" (słowo to
wymawiają oni w przybliżeniu jako "tanifar").
Faktycznie to niektórzy Maorysi twierdzą, że
widzieli te potwory nawet i w dzisiejszych czasach.
Owe stwory są im znane pod dwoma postaciami,
tj. (1) gigantycznych latających potworów.
oraz (2) szkaradnych istot nieco podobnych
do ludzi, a pokazanych na zdjęciu "Fot. #D1" ze strony o nazwie
newzealand_visit_pl.htm,
oraz na zdjęciu "#G2b" ze strony o nazwie
sw_andrzej_bobola.htm.
Jeśli zaś ktoś przeanalizuje wygląd i zachowanie
się owych stworów, owo zachowanie dokładnie
odpowiada zachowaniu dzisiejszych wehikułów
UFO i załogantów tychże wehikułów. Stąd jest
wysoce prawdopodobne, że Maorysi którzy nie
znali maszyn, wzięli latające wehikuły UFO i ich
załogantów za mistyczne stwory nazywając
je generalnym określeniem "Taniwha". Taka
możliwość jest dodatkowo potwierdzana faktem,
że identyczną nazwą "Taniwha" Maorysi zwykli
nazywać zarówno owe gignatyczne potwory,
jak i owe szatańskie stworzenia ludzko-kształtne
jakie kontrolowały (latały) w owych gigantach -
tj. ludzko-kształtne "Taniwha" z folkloru Maoryskiego
są podobne do dawnych "serpentów" i "diabłów"
oraz do dzisiejszych "UFOnautów" z folkloru
europejskiego. Wygląda więc na to, że dawni
Maorysi byli skołowani widząc ogromne latające
wehikuły UFO, z jakich wyłaniali się szatańsko
usposobieni członkowie załogi tych wehikułów.
Dlatego też nazywali oni "Taniwha" zarówno
same wehikuły UFO jak i załogantów tych
wehikułów UFO.
Dziwne podobieństwo pomiędzy wehikułami UFO
a gigantyczną wersją Taniwha, polega też na tym,
że każde z nich ma tendencję do ukrywania się przed
ludźmi wewnątrz jaskiń jakie odparowane zostały
przez wehikuły UFO we wnętrzu samotnie stojących
wzgórz. Zgodnie z legendami Maorysów, istnieje
sporo wzgórz w Nowej Zelandii, które posiadają
w swym wnętrzu ogromne beczko-kształtne jaskinie.
W tych jaskiniach potwory Taniwha ukrywały się
przed ludźmi. Jak dotychczas dowiedziałem się
o takich Taniwha ukrywających się we wnętrzu:
(1) Saddle Hill koło Dunedin (pokazanym tu na
"Fot. 2a"), (2) Matanaka Hill koło Waikouaiti
(pokazanym tu na "Fot. 13b"), (3) świętej góry
Puketapu koło Palmerston, (4) góry Nimrod koło
Timaru, oraz kilku dalszych jakich nazw ani położeń
nie zdołałem zarejstrować. Jeśli ktoś przeanalizuje
dokładnie owe góry jakie mają ukrywać w sobie
Taniwha, okazuje się wówczas że góry te są
ustawicznie pokrywane świeżymi pierścieniami
telekinetycznie stymulowanej roślinności. (Można
zobaczyć takie właśnie pierścienie na fotografii
z "Fot. #F5", a także "Fot. #E2" i "Fot. #I3".)
Z kolei jest już nam wiadomym, że właśnie takie pierścienie
stymulowanej roślinności są formowane kiedy
wehikuły UFO działające w trybie "telekinetycznego
migotania" wolno zanurzają się pod ziemię.
(Czym jest ów stan "telekinetycznego migotania",
wyjaśnione to zostało na stronie
telekinesis_pl.htm.)
Czyli owe wypalone pierścienie roślinności są
rodzajem materiału dowodowego jaki potwierdza
prawdę w opowiadaniach Maorysów o Taniwha
ukrywających się w jaskiniach zlokalizowanych
we wnętrzu owych samotnych wzgórz!
Aby wszystko było nawet jeszcze bardziej niezwykłe,
podczas moich badań UFO spokałem naocznych
świadków, którzy faktycznie zostali uprowadzeni do
wehikułów UFO zaparkowanych w takich jaskiniach
z wnętrza samotnych gór. Jeden z tych świadków
został uprowadzony do wehikułu UFO, jaki "zaparkowany"
był w takiej jaskini która istnieje we wnętrzu tzw.
"Saddle Hill" koło Dunedin - patrz "Fot. #B2".
Jego uprowadzenie dokonane zostało za pomocą
"promienia podnoszącego" który dla niego wyglądał
jak promień kolorowego światła. Opowiadał mi on,
że kiedy w swoim locie miał właśnie uderzyć w
powierzchnię Saddle Hill, zaczął się bać że mu
się coś stanie. Jednak w rzeczywistości przeniknął
on przez glebę i skały do jaskini w środku, potem
zaś do ogromnego wehikułu UFO jaki zawisał we
wnętrzu tej jaskini, tak jakby te twarde przeszkody
były wykonane z jakiegoś płynu. UFOnauci sądzili
że on śpi kiedy go uprowadzili, tymczasem on
jedynie pretendował że śpi, stąd mógł potem
opowiedzieć mi całą historię swojego uprowadzenia.
Inny świadek uprowadzony został do wehikułu UFO
jaki zaparkowany był we wnętrzu jaskini zlokalizowanej
w jednym ze wzgórz miasta Auckland. Niestety
wówczas jedynie wizytowal on Auckland (mieszkał
wtedy w Dunedin). Dlatego nie był obznajomiony
z owym miastem i dosyć skołowany swoim niezwykłym
przeżyciem, nie był więc w stanie powiedzieć mi
które wzgórze to było.
Jeśli jaskinia kryjąca się we wnętrzu dużej góry
odparowana zostanie przez wehikuł UFO typu
K10, wówczas jej średnica może przekraczać
jeden kilometr. Z kolei niewielkie wehikuły UFO
zawisające w takiej ogromnej jaskini oraz jonizujące
powietrze swoim polem magnetycznym wyglądałoby
w niej jak małe podziemne słońca. Gdyby więc
do takiej ogromnej jaskini częściowo wypełnionej
podziemnym jeziorem oraz z własnym jakby
poziemnym "słońcem" zabłądził ktoś z ludzi,
wówczas po powrocie na powierzchnię zacząłby
on opowiadać o całym "podziemnym świecie".
Właśnie taka gigantyczna beczko-kształtna
jaskinia ukrywająca się pod "Cairnmuir Hill"
położonym koło Cromwell przy drodze do wioski
o nazwie Nevis, została odkryta podczas wiercenia
tuneli odwadniających dla zapory wodnej Clyde.
Jest ona tak ogromna, że może pomieścić
w sobie nawet największy wehikuł UFO. Ogromne
jezioro wypełnione wodą mineralną znajduje się
na jej dnie. W okolicach zaś Cromwell krąży
sporo opowieści o tej oraz o innych podobnych
do niej podziemnych jaskiniach. Jest więc możliwe
że to właśnie echa podobnych opowieści zainspirowały
Juliusza Verne do napisania swojej "Podróży do
wnętrza ziemi". (Zapewne nie jest też przypadkiem
że akcja filmu telewizyjnego z 1999 roku o tytule
"Journey to the Center of the Earth", opartego na
owej opowieści J. Verne, toczy się właśnie w Nowej
Zelandii.) Wszakże J. Verne był świadom folkloru
nowozelandzkiego. W swoich innych książkach
referuje on nawet do istnienia "podziemnych światów"
pod Nową Zelandią, a także opisuje nowozelandzkiego
ptaka "kiwi".
* * *
W tym miejscu powinienem dodać,
że dokładna interpretacja kim
właściwie były owe straszne
Taniwha
których wojowniczy nowozelandzcy
Maorysi tak panicznie się bali,
zaprezentowana jest aż na calym
szeregu totaliztycznych stron, np.
w punkcie C2 strony o nazwie
god_istnieje.htm,
w punktach #D1 do #D3 strony o nazwie
newzealand_visit_pl.htm,
oraz w podpisie pod "Fot. #G2b" na jeszcze innej stronie o nazwie
sw_andrzej_bobola.htm
(o kościele z miasteczka Milicza).
Interpretacja ta podparta jest dosyć
sporym zdjęciowym materiałem
dowodowym pokazującym m.in.
wygląd owych strasznych "Taniwha"
oraz wygląd ich morderczej broni.
Z kolei wygląd "latającego serpenta"
który wywodzi się z podobnej do
Maoryskiej mitologii Kambodży,
pokazany jest na "Fot. #2" ze strony o
Biblii autoryzowanej przez samego Boga
Fot. #F4: Wycinek wnetrza jaskini zwanej "Batu Cave"
z Kuala Lumpur w Malezji, w której podobno mieszka Hinduski
bóg Murugan. (Zdjęcie rzeźby boga Murugan pokazane jest
na "Fot. #1" ze strony internetowej o
filozofii pasożytnictwa.)
(Kliknij na powyższa fotografię aby oglądnąć ją w powiększeniu.)
Owa jaskinia faktycznie zlokalizowana jest we wnętrzu
wzgórza stojącego samotnie. Z zewnatrz wzgórze to
wygląda bardzo solidnie, zaś jaskinia ukryta w jego
wnętrzu została odkryta tylko ponieważ część jego
zbocza uległa zawaleniu. W przeciwnym przypadku
ludzie nie mieliby pojęcia że ogromna jaskinia ukrywa
się we wnętrzu tego samotnego wzgórza. Batu Cave
jest też ukształtowana jak beczka, tak że z łatwością
jest ona w stanie pomieścić duży wehikuł UFO w swoim
wnętrzu. Jest zlokalizowana na jakiejś 1/3-ciej wysokości
wzgórza "Batu Hill". Stąd dominuje ona swoje otoczenie
i jako taka pozwala na dokonywanie bezpośrednich
uprowadzeń ludzi przez promień podnoszący wysyłany
z wnętrza owej jaskini. Nie jest więc przypadkiem że
zadeklarowana ona została "świętą jaskinią" przez
wyznawców religii hinduizmu, oraz że obecnie religijne
obrządki Taipusam są w niej prowadzone w styczniu
lub lutym każdego roku. Zauważ że jeden z bogów
hinduskich (tj. God Ganesh) posiada twarz przykrytą
maska gazową podobną do masek o jakich obecnie
wiemy że używane są przez rasę UFOnautow którzy
nie są w stanie oddychać ziemską atmosferą. Oczywiście
starożytni ludzie nie wiedzieli co to takiego maska
gazowa lub aparat do oddychania, stąd wierzyli
oni że Ganesh jest "Bogiem Słoniem".
Fot. #F5: Fotografia wzgórza zwanego
"Matanaka Hill" z Waikouaiti w północnym Otago.
(Ciekawe czy cztelnik wypatrzy że na zboczu tego
wzgórza jestem obecny i ja, tj. dr Jan Pająk.)
Zgodnie z legendami Maorysów, potwór "Taniwha"
żyje również we wnętrzu owej góry.
Jeśli przetłumaczymy ową legendę na dzisiejszy język,
jest wysoce prawdopodobnym że we wnętrzu owej
góry znajduje się jaskinia, zaś w owej jaskini
rezyduje wehikuł UFO który dokonuje uprowadzeń
ludzi mieszkających w pobliżu owej góry. Przez
dziwny zbieg okoliczności owo wzgórze zawsze
pokryte jest licznymi pierścieniami roślinności
spalonej urządzeniami napędowymi wehikułów
UFO. Na tej fotografii mozliwe jest zobaczenie
kilku takich pierścieni trawy wypalonej magnetycznie
przez UFO. Trzy największe z nich uszeregowane
są w poziomym rzędzie jeden przy drugim.
Można je łatwo dostrzec ponieważ ja (tj. Dr Jan
Pajak) stoje w środku centralnego z nich. Aby
uświadomić sobie jak ogromne są wehikuły UFO
które wypaliły owe pierścienie, wystarczy porównać
moją wielkość z wielkoącią owych powypalanych
pierścieni. Biały okrąg jaki trzymam w swoich
rękach ma dokładnie 1 metr średnicy, zaś jego
strzałka wskazuje położenie magnetycznej północy.
Jest wysoce prawdopodobnym, że takie pierścienie
magnetycznie powypalanej roślinności są formowane
kiedy wehikuły UFO wolno zanurzają się pod ziemię
w stanie telekinetycznego migotania
aby przenieść się do wnętrza jaskini zlokalizowanej
we wnętrzu owej góry.
Kiedy w lutym 2008 roku przejeżdżałem obok
"Matanaka Hill", odnotowałem że w miejscu jakie
pokazuje powyższe zdjęcie istnieje teraz rodzaj ogromnego
leja. Lej ten nie istniał w 1988 roku kiedy wykonywałem
powyższe zdjęcie. Powstał on zapewne z powodu
zawalenia się jakiejś części jaskini która znajduje
się we wnętrzu owej góry. Potwierdza więc on sobą,
że legendy Maoryskie posiadają jednak fizykalny
merit i że faktycznie w jaskini z wnętrza owej góry
mógł kiedyś ukrywać się wehikuł UFO.
Wierzenia że niektóre góry ukrywają wehikuły
UFO z ich szatańskimi załogantami nie istnieją
jedynie wśród nowozelandzkich Maorysów. Jak
to pokazuje "Fot. #F4", dokładnie takie same
wierzenia mają wyznawcy hinduizmu. Z kolei
"Fot. #2" na stronie o
Biblii autoryzowanej przez samego Boga
pokazuje serpento-kształtne wehikuły UFO
opisywane mitologią Kambodży. Co ciekawsze
także w Polsce istnieją liczne legendy na temat
smoków, diabłów i wiedźm kryjących się w jaskiniach
z wnetrza wybranych gór. Przykładowo legendy
twierdzą że w Polsce diabły i czarownice zlatywały
się do Babiej Góry, Łysej Góry, Sobótki, a także
do wzgórza na jakim obecnie stoi zamek w Malborku.
(Faktycznie to w zamku malborskim nawet obecnie
widywane są dziwne stwory zlatujące w dół do
podziemi - patrz zdjęcie jednego z nich pokazane
na stronie o
zamku w Malborku.)
Wszystkie też cechy owych polskich zadiablonych gór
zdają się pokrywać z cechami gór w Nowej Zelandii
które ukrywają Taniwha w swoim wnętrzu.
Część #G:
Ciekawostki Nowej Zelandii wynikające z eksplodowowania statku
kosmicznego (a ściślej tzw. "wehikułu czasu") koło Tapanui w 1178 roku:
#G1.
Miejsce eksplozji UFO koło Tapanui:
Prawdopodobnie każdy słyszał o słynnej
eksplozji Tunguskiej w Centralnej Syberii,
z 1908 roku. Otóż Nowa Zelandia doświadczyła podobnej eksplozji w 1178 roku. Tyle
że owa nowozelandzka eksplozja była wiele razy bardziej potężna niż owa rosyjska.
Ponadto nowozelandzka eksplozja pozostawiła po sobie ogromny krater oraz liczne
inne dowody materialne, jakie można sobie pooglądać nawet obecnie. Owa eksplozja
UFO z Nowej Zelandii miała miejsce koło małego miasteczka nazywanego Tapanui.
Do dzisiaj można tam znaleźć liczne jej pozostałości, a także dowody materialne
że faktycznie miała ona miejsce. Niektóre z nich można zobaczyć na stronie
internetowej oznaczonej w "Menu 2" jako
Tapanui.
* * *
Ponieważ skompletowałem sporo badań nad ową eksplozją UFO koło Tapanui,
sporządziłem dla niej odrębną stronę internetową wyłącznie poświęconą
dla jej opisania. Jeśli więc czytelnik zechce teraz dowiedzieć się więcej
na temat owej gigantycznej eksplozji UFO, powinien przenieść się na stronę
Tapanui
która opisze ją w większej liczbie szczegółów.
Fot. #G1 (A1 z [5/4]): Widok krateru Tapanui ze znacznej odległości.
(Kliknij na tą fotografię aby zobaczyć ją w powiększeniu.)
To w tym miejscu w 1178 roku eksplodował stos około 7 wehikułów UFO
typu K6. Krater ten posiada około 1 kilometra średnicy. Odnotuj
ogromną sosnę rosnącą przy górnej krawędzi w pobliżu środka krateru.
Owa sosna jest także widoczna na poprzedniej fotografii tego krateru.
Kolejna sosna rośnie w środku krateru po jego lewej stronie. Odnotuj
też jak maleńkie są szopy w których właściciel tego krateru przechowuje
swoje narzędzia.
Powyższe oraz inne fotografie krateru Tapanui
są również pokazane na odrębnej stronie
tapanui_pl.htm - o eksplozji Tapanui.
Fot. #G2: Widok krateru Tapanui z jego południowego
końca. (Kliknij na tą fotografię aby zobaczyć ją w powiększeniu.)
Powyższa fotografia została wykonana w 1998 roku, wkrótce
po tym jak krater Tapanui przeszedł intensywne zabiegi
kultywacyjne. Pechowo, owe zabiegi zniszczyły wiele z originalnych
atrybutów tego miejsca eksplozji UFO (np. wyrównały zarysy
wewnętrznych kraterów jakie istniały we wnętrzu tego krateru).
Fot. #G3: Kiedykolwiek ekspedycja badawcza była organizowana
do krateru Tapanui, niespodziewanie w kraterze zaczynała panować
nieprzyjemna pogoda jaka czyniła owe badania niemożliwymi.
(Kliknij na tą fotografię aby zobaczyć ją w powiększeniu.)
Najczęściej taka nieprzyjemna pogoda objawiała się silnym wiatrem, lokalną mgłą,
lub silnym opadem deszczu jakie zdumiewająco ograniczały się tylko
do samego krateru. Raz w kraterze odnotowane zostało
tornado.
Na powyższej fotografii udokumentowany został dziwny aczkolwiek
potężny wiatr, jaki podczas jednej z takich ekspedycji badawczych panował
jedynie w samym kraterze Tapanui oraz na jego krawędzi, jednak
zanikał zaledwie kilka metrów od krateru. Później odkryłem że
niewidzialne wehikuły UFO są w stanie kształtować pogodę na
swoje życzenie i to w każdym miejscu w jakim starają się na
coś wpływać ową pogodą.
#G2.
Koncentrycznie powalone drzewa szlachetnego "totara" które pamiętają czasy Jezusa:
W 1178 roku potężna eksplozja koło Tapanui wykorzeniła drzewa,
z jakich niektóre już wówczas liczyły ponad 1000 lat. Drzewa te
w przeważającej części były słynnymi w Nowej Zelandii szlachetnymi
drzewami totara, które rosną bardzo wolno. Faktycznie to
drzewo totara o okolo 1 metra średnicy przed eksplozją Tapanui
musiało rosnąć ponad 1000 lat. Niektóre z tych drzew wywróconych
w 1178 roku przekraczały 2 metry średnicy. To zaś oznacza, że
były one już spore kiedy Jezus przebywał na Ziemi. Po ponad
850 latach leżenia martwymi, drewno z tych drzew (obecnie więc
mające ponad 2000 lat) jest ciągle tak twarde, że lokalni
przedsiębiorczy rzemielśnicy używają je dla wytaczania i rzeźbienia.
Zwykle wykonują z nich najróżniejsze pamiątki dla turystów.
Stąd jeśli ktoś ma wystarczająco dużo szczęścia aby natrafić
na takiego przedsiębiorczego rzemielśnika, wówczas za kilka
dolarów może kupić sobie pamiątkę wykonaną z drewna które
pamięta czasy Jezusa. Jednak nawet jeśli ktoś nie kupi sobie
takiej pamiątki, ciągle powinien przyglądnąć się dobrze owym
starym drzewom totara z nowozelandzkiego krajobrazu, ponieważ
zamrożone w nich jest wiele historii i zaskakujących zdarzeń -
po szczegóły patrz strona oznaczona w menu nazwą
Tapanui.
Fot. #G4 (C9a z [5/4]): Tak oto wyglądają stare kłody szlachetnych drzew
zwanych totara, jakie powykorzeniane były w 1178 roku przez podmuch
eksplozji Tapanui. (Kliknij na tą fotografię aby zobaczyć ją w powiększeniu.)
Na przekór swych owierzchni faktycznie wygladającej
na ich wiek, w środku mają one twarde i zdrowe szlachetne drewno czerwonego
koloru. Jakość tego szlachetnego drewna jest jeszcze wyższa niż drewno dębowe
z Europy. Miejscowi przedsiębiorczy rzemielśnicy używaja to szlachetne drewno
do wytaczania najróżniejszych pamiątek wysoce cenionych przez turystów z
powodu ich piękna. Aby pokazać jak owo zdrowe czerwone drewno wygląda,
usunąłem fragment powierzchni z przedniej części powyższej kłody. Zauważ,
że poza ową kłodą widoczny jest fragment okrężnej krawędzi nieco odstającej
z poziomu pastwiska. Wgłębienie jakie owa krawędź otacza, to właśnie krater
Tapanui. Powyższa stara kłoda drzewa totara zwykła leżeć jedynie około
400 metrów od krawędzi tego krateru.
#G3.
Niezwykłe "kamienie ceramiczne":
Wyobraźmy sobie eksplozję wehikułu UFO lecącego na niskiej wysokości tuż
ponad powierzchnią lasu. Jego pędniki wypełnione po brzegi energią
magnetyczną i rozlokowane na kształt czaszy reflektora, nagle uwalniają
potężną falę uderzeniową o sile kilku milionów ton TNT skierowaną wzdłuż
linii sił ziemskiego pola magnetycznego. Fala ta jak współczesny pocisk
kumulacyjny wbija się w ziemię wyrywając w niej ogromny krater. Odłamy
gleby poprzednio zalegającej ten krater, wymieszanej z fragmentami
rosnących na niej drzew wyrzucone zostają w powietrze i rozbryźnięte na
ogromne odległości od miejsca ich oryginalnego zalegania. Podczas lotu w
powietrzu ze wszystkich stron oblewa je żar i ciśnienie eksplozji.
Otoczone rozżarzonym powietrzem o ogromnym ciśnieniu bryły te w
przeciągu sekund zamieniają się w kamienie których powierzchnia topnieje
od gorąca. Pęd rozpalonego powietrza zaczyna modelować je w piękne
aerodynamiczne kształty. Po opadnięciu i ostygnięciu wyglądają więc jak
piękne naturalne rzeźby, o fantazyjnych kształtach i żywych kolorach. Z
uwagi na ich fizykalne własności przypominające bryły porcelany, w Nowej
Zelandii dosłownie nazywane są one "porcelanowymi kamieniami" (po
angielsku "china stones"). We wszystkich swoich polskojęzycznych
publikacjach dotyczących legendarnej eksplozji UFO koło Tapanui autor
nazywa je "kamieniami ceramicznymi".
Na totaliztycznej stronie internetowej
tapanui_pl.htm - o eksplozji Tapanui
pokazane jest zdjęcie takiego ceramicznego kamienia
(kliknij tutaj aby oglądnąć owo zdjęcie).
#G4.
Poniewierające się w pobliżu krateru Tapanui odłamki statku kosmicznego
zawierające kawałki niewystępującego w naturze czystego aluminium:
W okolicach krateru Tapanui do dzisiaj
daje się znaleźć niezwykłe odłamki które
najwyraźniej reprezentują fragmenty
pozaziemskiego statku kosmicznego
który tam eksplodował. Kiedyś odłamków
tam znajdowano tam sporo. Do dzisiaj
jednak większość z nich została już
wyzbierana i obecnie gromadzi kurz
w szufladach okolicznych rolników lub
kolekcjonerów.
Najpowszechniej występujący koło Tapanui
odłamek wygląda jak kawałek namagnesowanego
żelaza. Jeden z jego typowych przykładów
znajdujący się w zbiorach prywatnych autora
tej strony pokazano poniżej na "Fot. #G5"
(oraz na rysunku C14 z monografii [5/4]).
Wziąwszy pod uwagę jego wytopioną
powierzchnię, aerodynamiczny kształt,
sprasowaną strukturę, namagnesowanie
oraz technologicznie produkowany skład,
musi się dojść do wniosku,
że z całą pewnością reprezentuje on fragment
UFO które eksplodowało w kraterze Tapanui.
Faktycznie wygląda on jak nadtopiony
fragment jakiegoś urządzenia (np. sprasowanej
i nadtopionej głowicy frezarskiej z czarnymi
fragmentami ceramicznymi), wyrwany z
większej całości przez siłę eksplozji,
zaokrąglony na krawędziach przez żar
wybuchu, nafaszerowany ziarenkami
zeszklonego piasku, oraz namagnesowany
"magnetycznym błyskiem" eksplodujących
pędników statku.
Jest też interesującym zjawiskiem, że gleba
z okolicy krateru Tapanui wykazuje nadmiar
aluminium, podczas gdy jednocześnie brakują
w niej różne inne mikro-pierwiastki. Wygląda to
tak jakby aluminium było tam rozsiane przez
jakiś duży rozpadający się obiekt.
Analiza spektrometryczna odłamka posiadanego
przez autora wykazała następujący jego skład:
60% krzem, 30% żelazo, 10% aluminium.
W tym miejscu warto podkreślić, że w czystej
formie aluminium nie występuje w naturze.
Faktycznie aluminium jest pierwiastkiem
możliwym do otrzymania dopiero przez
technologię co najmniej tak zaawansowaną
jak nasza i na Ziemi nie zostało ono odkryte
aż do 1803 roku. Jednakże w czystej formie
wyprodukowano je dopiero w 1854 roku, zaś
do powszechnego użytku naprawdę weszło
ono dopiero po Drugiej Wojnie Światowej.
Obecnie proces pozyskiwania aluminium
z boksytu jest bardzo skomplikowany i
obejmuje użycie pieca rewerberowskiego
(Reverbier Oven), komory refrakcyjnej z
regeneratorem, oraz elektrolizy, przy
temperaturach przekraczających 950 C.
Oczywiście nowozelandzcy Maorysi nie
posiadali tych skomplikowanych technologii
(przed przybyciem białych osadników około
1840 roku nie znali oni zresztą obróbki
żadnego metalu), nie mogli więc wyprodukować
opisywanych tu odłamków.
Jak dotychczas autor osobiście przeegzaminował
cztery nienaturalnie wyglądające i silnie namagnesowane
odłamki metaliczne, znalezione w zasięgu opadów
z eksplozji w Tapanui (aczkolwiek słyszał o znacznej
liczbie takich odłamków zalegających szuflady
miejscowych kolekcjonerów niezwykłości, jednakże
ze względów czasowych i praktycznych nie zdołał
on dotrzeć do ich właścicieli). Dwa z nich posiadają
złocisty kolor i znajdują się w muzeum geologicznym
Uniwersytetu Otago w Dunedin Nowa Zelandia
(pokazane one są na "Fot. #8ab " ze strony internetowej
tapanui_pl.htm - o eksplozji Tapanui.
Dwa dalsze, podobne do tego pokazanego
poniżej na "Fot. #G5" są w posiadaniu autora
oraz w prywatnej kolekcji znajomego autora,
Ken'a Goldfinch. Piąty ogromny odłamek o
nienaturalnym kształcie, wyglądający jak
nadtopiony fragment samochodowej skrzynki
biegów, zajduje się na wystawie muzeum w
Invercargill (został on znaleziony na zielonych
łąkach równinowego Waikaka, t.j. jedynie
około 20 km na północny-zachód od krateru
Tapanui). Z uwagi jednakże na jego
zabezpieczenie przed bezpośrednim dotykiem
czy dostępem przez zwiedzających, autor nie
zdołał ustalić czy jest on namagnesowany.
Pokazany on jest na "Fot. #6" z w/w strony
o eksplozji Tapanui.
Dalsze szczegóły na temat niezwykłych odłamków
znajdowanych w pobliżu krateru Tapanui zawarte
są w punktach #D3, #E2 oraz #E3 totaliztycznej
strony internetowej
tapanui_pl.htm - o eksplozji wehikułów UFO koło Tapanui w Nowej Zelandii.
Fot. #G5 (C14 z [5/4], a także "Fot. #7" ze strony
tapanui_pl.htm - o eksplozji Tapanui).
Oto jeden z naukowo najbardziej niepodważalnych
dowodów na potwierdzenie faktu
że krater Tapanui powstał w wyniku
eksplozji pozaziemskiego statku
kosmicznego. Jest to fragment
statku kosmicznego lub jego wyposażenia,
rozerwany na strzępy przez siłę potężnej
eksplozji, wymieszany z miejscowym
piaskiem, sprasowany magnetyczną
eksplozją, stopiony, oraz namagnesowany
(z prywatnej kolekcji autora).
Odłamek ten zawiera w sobie m.in.
spore kawałki (duże ziarna) czystego
aluminium. Jak zaś każdemu wiadomo,
aluminium NIE występuje w naturze
w stanie czystym. Ponadto zawiera
on też żelazo które nadal jest silnie
namagesowane. To zaś zaprzecza
iż odłamek ten został namagnesowany
jeszcze przed stopieniem.
Jak bowiem wiadomo, stopione
żelazo traci namagesowanie.
Odłamek ten znaleziony został
w pobliżu krateru Tapanui. Kiedyś
podobnych odłamków znajdowano
w pobliżu krateru Tapanui dosyć
sporo. Do dzisiaj jednak niemal
wszystkie one zostały wyzbierane,
zaś obecnie gromadzą kurz w
prywatnych kolekcjach - podczas
gdy świat nie ma pojęcia o ich istnieniu.
(Kliknij na powyższe zdjęcie aby
zobaczyć je w powiększeniu.)
Jak czytelnik zapewne jest tego świadom,
aluminium w czystej postaci nie występuje
w naturze. Dawni Maorysi zamieszkujący
kiedyś Nową Zelandię nie znali też sztuki
wykonywani metali - oni też więc nie mogli
spowodować powstania pokazanych tutaj
odłamków zawierających aluminium. Jedynym
więc powodem dla którego w potopionych
odłamkach znajdowanych w okolicach krateru
Tapanui daje się znaleźć ziarna czystego
aluminium jest że odłamki te pochodzą z
eksplozji pozaziemskiego statku kosmicznego.
Odnotuj że moneta sfotografowana przy tym
odłamku (dawna nowozelandzka moneta
50 centów) ma 32 mm średnicy.
W tym miejscu warto też dodać, że wokoło krateru
Tapanui aż roi się od równie niepodważalnych
dowodów iż kiedyś eksplodował tam pozaziemski
statek kosmiczny. Przykładowo, niezależnie od
podobnych do powyższego, potopionych fragmentów
statku kosmicznego, znajdowano tam także odłamki
tajemniczego namagnesowanego metalu o wyglądzie
i cechach nieodróżnialnych od złota - ich przykład
pokazuje "Fot. #8ab" ze strony
tapanui_pl.htm - o eksplozji Tapanui.
(Ten tejemniczy metal szlachetny nadal pozostaje nieznany
nauce ziemskiej, wszakże złoto nie daje się namagnesować.)
Ponadto cała okolica jest tam namagnesowana,
stare lasy zostały tam popalone i powywracane,
wszystkie ptaki moa zostały tam czymś powyzabijane,
kiedyś gleba pokryta tam była cienką warstwą złota,
od krateru rozbryźgnięty został szklisty minerał zwany
"trinitite" - który powstaje wyłącznie podczas eksplozji
nuklearnych, a także duże pokłady dziwnego "czarnego
piasku" ("black sand") z pokrytego szkliwem sproszkowanego żelaza,
po ziemi poniewierają się bryły stopionej i sprasowanej
gleby z liśćmi i odłamkami drewna w środku (tzw.
"porcelanowe kamienie" lub "ceramiczne kamienie"),
z gleby odparowane zostały kompletnie wszelkie wrażliwe
na promieniowanie mikroelementy - takie jak selen, jod, wapno, itp.,
nadal szaleje tam tajemnicza choroba podobna
do popromiennej, krater jest siedliskiem niezwykłych
anomalii pogodowych, "latających kul światła"
opisywanych w punkcie #E3 tej strony, oraz
częstych obserwacji UFO, itd., itp.
Na dodatek do tego wszystkiego, miejscowe
legendy Maoryskie jednoznacznie stwierdzają
że kiedyś eksplodował tam statek kosmiczny,
podczas gdy liczne okoliczne nazwy opisują
sobą następstwa potężnej eksplozji (np. nazwa
"Ta-pa-nui" w języku Maorysów znaczy
"potężna-eksplozja", z kolei nazwa "Puke-ruau"
dla wzgórza na którym krater Tapanui jest
zlokalizowany znaczy "wzgórze-które-wstrząsnęło-światem".)
Nazwa syndrom Pearse'a jest wyrosłym
z prawdziwego życia ujęciem tragiczności
sytuacji która faktycznie spotkała Richarda
Pearse - tj. budowniczego i oblatywacza
pierwszego nowozelandzkiego samolotu.
(Opis losów tego wybitnego wynalazcy i
konstruktora zawarty jest w punkcie #B3
i w podpisie pod "Fot. #B3" tej strony, a
także na odrębnej stronie
mozajski.htm - o Aleksandrze Możajskim.)
Syndrom ten w skrócie dałoby się zdefiniować
następująco: syndrom Pearse'a jest to
sytuacja życiowa kiedy jakieś wybitne osiągnięcie
techniczne lub naukowe jest prześladowane,
zaprzeczane, przemilczane, oraz otaczane
zmową milczenia przez mieszkańców kraju
w którym zostało ono uzyskane, zaś autor
tego osiągnięcia jest poddawany przez
własnych ziomków najróżniejszym formom
szykan i opresji. Oczywiście, sam
"syndrom Pearse'a" jest jedynie objawem,
podczas gdy choroba która go wywołuje
ma znacznie szersze korzenie. Przykładowo,
moim osobistym zdaniem sam Richard Pearse
doświadczył swego losu bowiem jego współziomkowie
praktykowali kult mięśni z którego wynikał
respekt tylko dla osiągnięć ciała oraz
ignorowanie osiągnięć intelektu. Z kolei np.
Aleksandra Możajskiego
syndrom ten dotknął z powodu paraliżującej
biurokracji która obezwładniała jego kraj.
Odwrotnością "syndromu Pearse'a" jest
"normalna sytuacja" - znaczy sytuacja
kiedy każde osiągnięcie jest promowane
tak jak być powinno i to przez kraj w którym
zostało ono uzyskane. Doskonałym
przykładem odwrotności tego syndromu są losy
impaktu z Kofels z Austrii.
Z jakichś niezrozumiałych dla mnie
powodów w Nowej Zelandii informacje o
impaktu z Kofels w Austrii
zostały zaprezentowane tak jakby był to jedynie żart prima-aprilisowy.
Mianowicie w prima-aprilisowym wydaniu nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post,
wydanie z wtorku (Tuesday), April 1, 2008, strona B2,
ukazał się wymowny artykuł o tytule "Asteroid recorded
on tablet" (tj. "Opisy asteroidu na tabliczce"). Tymczasem w artykule
tym opisana została starożytna katastrofa której opis
w owej gazecie stanowi jakby "kalkową kopię" moich własnych
opisów nowozelandzkiej eksplozji UFO koło Tapanui
raportowanej w punkcie #G1 tej strony, a także na odrębnej stronie
tapanui_pl.htm - o eksplozji UFO koło Tapanui.
Jedynie geograficzne nazwy, daty i dane są inne.
Przykładowo, w tamtym opisie m.in. powołano
się na greckie mity które opisują niejakiego
Phaeton'a, syna Heliosa, który wybrał się na
przejażdżkę ognistym rydwanem swego ojca, jednak
utracił sterowanie nad tym rydwanem i wpadł w rzekę
Eridanus, powodując przy okazji ogromne zniszczenie.
Dwoje naukowców, mianowicie Dr Mark Hempsell and
Alan Bond, rozszyfrowali ze starej tabliczki Sumeryjskiej
(notabene niemal w połowie zniszczonej) co naprawdę tam się
stało, zaś swoje wyniki opisali oni w książce na ten temat
o tytule "A Sumerian Observation of the Kofels' Impact Event".
W owej książce zawarli wyliczenia oparte na treści rozszyfrowanej
Sumeryjskiej tabliczki glinianej, jakie podobno dowodzą
że tamta starożytna katastrofa miała miejsce tuż przed
świtem w dniu 29 czerwca 3123 BC, oraz że jej następstwa
m.in obejmowały zniszczenie bibilijnej Sodomy oraz
uformowanie eliptycznego obsuwiska ziemi o wymiarach
5 km na 500 metrów koło miejscowości Kofels
i Austriackich Alpach.
Najbardziej dla mnie szokujące jest porównanie
potraktowania jakie ów
impakt z Kofels w Austrii
otrzymał na świecie w porównaniu z potraktowaniem
wyników badań
eksplozji Tapanui z Nowej Zelandii.
Mianowicie, na przekór że impakt w Kofels jest
jakby "kalkową kopią" eksplozji Tapanui, jest on
hałaśliwie promowany, podczas gdy eksplozja
Tapanui jest celowo wyciszana przez miejscowych
naukowców i władze, oraz celowo poddawana
działaniu "syndromu Pearse'a". Oczywiście,
wynikiem takiej różnicy potraktowania jest,
że wszyscy ludzie mający jakikolwiek związek
z impaktem w Kofels znaleźli się w sytuacji
"wygrana-wygrana". Z kolei wszyscy ludzie
związani jakoś z eksplozją Tapanui znaleźli
się w sytuacji "przegrana-przegrana". Innymi
słowy, z uwagi na entuzjastyczną i właściwą
promocję impaktu z Kofels, jego autorzy
znaleźli międzynarodowe uznanie, wydawcy
publikacji na temat tego impaktu mają doskonały
business i darmową promocję, mieszkańcy
okolic Kofels uzyskali napływ turystów którzy
dodatkowo poprawią ekonomię owych okolic,
wierzący otrzymali jeszcze jeden dowód
naukowy na poprawność stwierdzeń
Biblii,
zaś nauka ziemska otrzymała ważny przypadek
do badań. Natomiast z powodu opresji, wyciszania,
przemilczania i negowania przez Nowozelandczyków
informacji na temat eksplozji Tapanui, badający
tą ekslozję
(czyli ja)
jedyne co otrzymał w nagrodę za swoje odkrycia
i lata badań, to utrata w 1990 roku pracy
wykładowcy na Uniwersytecie, oraz następujące
po tym lata bezzasiłkowego bezrobocia, publikacje
na temat tej eksplozji NIE są czytane bo miejscowi
luminarze prześcigują się w zaprzeczaniu ich
merytowi, w okolice krateru Tapanui niemal nikt
nie zagląda - pozostają więc one nadal (jak je opisywał
program lokalnej telewizji) "omiataną wiatrami dziczą",
nikt nie stara się naprawiać niezdrowych następstw eksplozji
Tapanui ani zachowywać jej dowodów dla przyszłych
pokoleń, zaś nauka ziemska odcięta została od
ogromnie ciekawego przypadku który mogłaby
badać powiększając tym wiedzę ludzkości.
Część #H:
Ciekawostki Nowej Zelandii wynikające z zafalowań "przestrzeni czasowej" spowodowanej eksplozjami wehikułów czasu:
#H1.
Powtarzalne choć krótkotrwałe pojawianie się w Nowej Zelandii zwierząt dawno już wymarłych:
Wehikuły UFO jakie eksplodowały
koło Tapanui reprezentują tzw.
wehikuły czasu.
Z kolei eksplozja wehikułu czasu wzbudza
potężne zakłócenia w "przestrzeni czasowej",
a więc również zakłócenia w ciągłości upływu
czasu na danym terenie. Czas zaczyna tam
wówczas falować tak jak fale na jeziorze. Ów
falujący czas z kolei posiada zdolność do
wynoszenia do naszych czasów najróżniejszych
zwierząt (lub ludzi), jakie normalnie żyją
w odmiennych czasach. Przykłady takich
dawno wymarłych już zwierząt krókotrwale
pojawiajacych się w naszych czasach w
bezludnych miejscach Nowej Zelandii,
obejmują gigantyczne ptaki moa, a
także przedpotopowego wodnego
stwora drapieżnego ("mosasaur"),
nieco podobnego do krokodyla. (Według
lokalnego folkloru, ów przedpotopowy
stwór drapieżny czasami nawet zjada
nieostrożnych ludzi którzy na niego
się natkną - oficjalnie brak jest jednak
jakichkolwiek informacji na ten temat.)
Na totaliztycznej stronie internetowej
tapanui_pl.htm - o eksplozji Tapanui
pokazane są zdjęcia gigantycznego ptaka moa
(kliknij tutaj aby oglądnąć jedno z tych zdjęć).
W tym miejscu warto sobie uświadomić, że
fluktuacje czasu występują w pobliżu każdego
byłego miejsca eksplozji wehikułu czasu.
Z kolei w historii Ziemi eksplodowało już
sporo takich wehikułów czasu w najróżniejszych
miejscach naszego globu (po szczegóły
patrz podrozdziały C7 do C7.3 w
monografii [5/4]).
Dlatego takie prehistoryczne zwierzęta pojawiają
się i znikają nie tylko w Nowej Zelandii, ale także
i w całym szeregu najróżniejszych innych
miejsc naszej planety. Najbardziej znanym
z nich jest słynny "Nessie" z jeziora Loh
Ness w Szkocji, a także podobny do dinozaura
potwór z jeziora Cini w Malezji.
#H2.
Dzisiejsze obserwacje wymarłego ptaka moa:
Już dawno wymarłymi zwierzętami
najczęściej pojawiającymi się w Nowej
Zelandii w wyniku owych zafalowań przestrzeni
czasowej są ogromne ptaki Moa. Co jakiś
też czas w Nowej Zelandii ludzie widzą
owe ptaki, lub odnajdują ich ślady - na
przekór że ptaki Moa całkowicie wymarły
w 1178 roku, tj. zaraz po owej eksplozji UFO
koło Tapanui. Stąd jednego dnia ludzie je
spotykają i widzą, następnego dnia nie daje się
już ich odnaleźć. Najnowszy przypadek kiedy to
dwóch australijskich naukowców odnalazło
świeże ślady tzw. "scrub moa" w nowozelandzkiej
puszczy z okolic Urewera, opisany został
w artykule zatytułowanym "Urewera moa
'probably emu' ", opublikowanym
na stronie A5 nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post,
wydanie z środy (Wednesday), January 9, 2008.
Te same świeże ślady moa opisane również
zostały w jeszcze jednym artykule o tytule
"Big birds puzzle experts" (tj. "Ogromne
ptaki zastanawiają ekspertów") który ukazał
się na stronie A8 nowozelandzkiej gazety
The New Zealand Herald,
wydanie z czwartku (Thursday), January 10, 2008.
Powinienem tu dodać, że jeden z moich
znajomych, w 1987 roku sfotografował świeży szlak
z wyraźnymi odciskami stóp, wykonany przez
gigantycznego ptaka moa.
#H3.
Historyczne obserwacje wymarłego ptaka moa:
Obserwacje od dawna wymarłego już
ptaka moa przynoszonego do naszych
czasów przez takie zafalowania przestrzeni
czasowej wcale nie są ograniczone tylko
do naszych czasów - znaczy do czasów
kiedy wyobraźnia ludzi jest inspirowana
przez wystawy muzealne i przez filmy
dokumentarne w telewizji. Faktycznie to
owe wymarłe ptaki moa są widywane w
Nowej Zelandii od początku europejskiego
osadnictwa w tamtym kraju. Dla przykładu,
takie właśnie zafalowanie czasu najprawdopodobniej
jest odpowiedzialne za nastepującą wiadomość
która pojawiła się w nowozelandzkiej gazecie "The Southland Times",
wydanie z dnia 5 marca 1875 roku, strona 3, cytuję:
"Christchurch, 4 marca. Oświadczenie pojawiło
się w Globe od godnego zaufania korespondenta,
którego jednakże Globe nie ujawnił, że ślady moa
zostały odkryte w lasach Oxford Bush, czterdzieści
mil od Christchurch, dnia 2 marca. Trzy osoby
podobno widziały te ślady, każdy mierzący sześć
cali, z odstępem pomiędzy każdym śladem pomiędzy
siedmiu a dziewięciu stóp. Ślady te były sprawdzane
na dystansie pół mili". (W oryginale angielskojęzycznym:
"Christchurch, March 4. A statement appears in
the Globe from a trustworthy correspondent, whom
however the Globe does not vouch for, that moa’s
tracks had been discovered at Oxford Bush, forty
miles from Christchurch, on the 2nd March. Three
people are alleged to have seen footprints, each
measuring six inches, the distance between each
footprint being from seven to nine feet. The tracks
were followed for half-a-mile.")
#H4.
Trwałe przyniesienie do naszych czasów jaszczura "tuatara" zwanego "kluczem do wiedzy":
Jednym z bardziej znaczących przykładów materiału dowodowego
popierającego sporadyczne pojawianie się w naszych czasach
ptaka Moa, jest równoległe pojawienie się w Nowej Zelandii innego
stworzenia, które również mogło zostać pochwycone z odległych
epok geologicznych i przeniesione do obecnych czasów w efekcie
takich zaburzeń (zafalowań) przestrzeni czasowej. Jest nim sporej
wielkości stwór jaszczurowaty pokrewny do dinozaurów i nazywany
"tuatara". Został on dokładniej opisany w podrozdziale C7.3, w punkcie
E1 z rozdziału I, oraz w punkcie E1 z podrozdziału G5 monografii [5/4].
Żył on już na Ziemi około 150 milionów lat temu, zaś niektórzy z jego
krewniaków pojawili się aż 225 milionów lat temu. W sensie wieku jest on
więc mniej więcej rówieśnikiem dla węgla kamiennego, czyli rodzajem
"żywej skamienieliny".
Zgodnie z teoriami zaproponowanymi w monografiach [5/4] i [1/4],
jaszczur tuatara najprawdopodobniej został przeniesiony do naszych
czasów z odległych epok geologicznych w efekcie zaburzenia
(zafalowania) owej tzw. "przestrzeni czasowej" w chwili eksplozji
koło Tapanui wehikułu czasu (po więcej danych patrz np. punkt #6
w rozdziale K z [5/4]). Gdyby teorie te były prawdziwe, wtedy oczywiście
możnaby je udowodnić lub obalić odpowiednimi badaniami - przykładowo
poprzez sprawdzenie czy istnieją jakieś dobrze udokumentowane
i niezawodnie datowane szczątki Tuatara pochodzące z czasów
poprzedzających eksplozję Tapanui. (Ja od dawna rozglądam
się za jakimiś dowodami że takie szczątkami istnieją. Jednak, jak
dotychczas, ku swemu zdumieniu, faktycznie nie zadołałem natrafić
na żaden ślad istnienia w Nowej Zelandii jakichkolwiek szczątków
tuatara starszych niż 900-letnich.)
Intrygującą ciekawostką "Tuatara" jest, że tłumaczenie znaczenia jego (maoryskiej)
nazwy brzmi "klucz do wiedzy". Ja wyjaśniam sobie to znaczenie w
następujący sposób. Maorysi utrzymywali (i utrzymują zresztą do dzisiaj)
żywe kontakty ze swoimi kosmicznymi "Tohunga", tj. kosmicznymi
nauczycielami i nadzorcami z UFO. Jako, że owi "Tohunga" posiadają wiedzę
UFOnautów,
doskonale wiedzą oni, że "Tuatara" pojawiły się w Nowej Zelandii w
wyniku silnego zafalowania przestrzeni czasowej. Jako takie, nasze
zrozumienie mechanizmu ich przybycia do naszych czasów stanowi "klucz do
wiedzy". Kiedy zaś Maorysi zostali o tym poinformowani, z czasem
zapomnieli uzasadnienia dlaczego "Tuatara" są "kluczem do wiedzy",
niemniej przez zwykły szacunek do swoich "Tohunga" utrzymali ową nazwę
dla tej "żywej skamienieliny".
Żywe tuatara można zobaczyć w aż kilku miejscach
Nowej Zelandii. Prawdopodobnie najłatwiej dostępnym
z tych miejsc jest
muzeum w Invercargill
(o bezpłatnym wstępie), które utrzymuje swoją
własną sporą populację żywych tuatara. Oto zdjęcie
żywego jaszczura "tuatara" o około 40 cm długości,
utrzymywanego w owym "tuatarium" z muzeum w Invercargill
(kliknij tutaj aby zdjęcie to oglądnąć).
Część #I:
Ciekawostki Nowej Zelandii spowodowane skażeniem przez eksplozję Tapanui
gleby i wód owego kraju niezwykłym polem telekinetycznym (które wyzwala
gigantyczne mutacje organizmów żywych):
#I1.
Gigantyczne mutacje stworzeń zamieszkujących Nową Zelandię:
Podczas eksplozji Tapanui cała powierzchnia
Nowej Zelandii została skażona telekinetycznie.
Owe telekinetyczne skażenie zawarte jest w
glebie Nowej Zelandii do dzisiaj. Ma ono tą
niezwykłą zdolność, że wyzwala gigantyczne
mutacje organizmów żywych. Dlatego najróżniejsze
organizmy jakie zamieszkują Nową Zelandię
od czasu do czasu mutują do gigantycznych
rozmiarów. Stąd kiedy ktoś przebywa w Nowej
Zelandii, może się tam spotkać z takimi ogromnymi
mutacjami. Najsłynniejsze i naczęściej spotykane
z nich są liczne mutacje super-ptaka Moa.
Jedna z jego mutacji wyrastała do rozmiaru
żyrafy. (Moa normalnego rozmiaru są wielkości
indyka.) Ptaki te mogą być oglądane w praktycznie
każdym muzeum z terenu Nowej Zelandii.
Mutacje innych organizmów mogą być oglądane
głównie w gazetach, jako że muzea nie są
zainteresowane w ich eksponowaniu. Przykładem
takich mutantów pokazywanych głównie w
gazetach, może być gigantyczny rak pokazany
na "Fot. #I1", czy gigantyczne grzyby "purchawki"
("puff-balls") jakich kolorowa fotografia jest
pokazana na "Fot. #I2". (Opis owych "purchawek"
publikowany był w artykule "Sprouting puff-balls"
z nowozelandzkiej gazety z Dunedin o nazwie
Otago Daily Times
wydanie datowane w czwartek (Thursday),
26 marca 1998 roku, strona 11, sekcja
"Regional News". Artykuł ten ciągle jest
dostępny "on line" na stronie internetowej
owej gazety.) Pamietam też że wkrotce po
moim przybyciu do Nowej Zelandii w 1982
roku, jakaś gazeta (bodajże była to
The Press
z Christchurch) opublikowała fotografię
jadalnego grzyba wielkości dorosłego człowieka.
Ów rodzaj grzybów rośnie równiez w Polsce,
gdzie nazywany jest "prawdziwek". Znam go
doskonale bowiem jako mały chłopiec zbierałem
go bardzo często. Maksymalny rozmiar jaki
osiąga on w Polsce wynosi około 30 cm wzrostu.
Stąd ów nowozelandzki gigant był około 6 razy
wiekszy niż normalnie. Mechanizm jaki powoduje
owe gigantyczne mutacje organizmów żywych
opisany jest dosyć dokładnie w podrozdziale
JG9.3 z tomu 8 monografii [1/5].
* * *
W mojej prywatnej opinii, temat gigantycznych
mutacji z Nowej Zelandii, zamiast bycia wyciszanym,
powinien być pilnie badany. Jest tak ponieważ
właśnie obecnie nasza planeta przechodzi
przez gorączkę inżynierii genetycznej
("genetic engineering" lub "GE"). Chodzi bowiem
o to, że gigantyczne mutacje z Nowej Zelandii
mogą ukrywać wskazówki co nas czeka w
przyszłości jeśli pozwolimy aby GE dziko
rozprzestrzeniała się po naszej planecie
jak nieposkromiony pożar.
Fot. #I1: Gigantyczny mutant raka morskiego
lokalnie nazywanego "packhorse crayfish". (Kliknij na tą
fotografię aby zobaczyć ją w powiększeniu.)
Waży on 6.3 kilograma i mierzy 1.34 metra długości (normalnych
wymiarów rak tego gatunku jest około 10 razy mniejszy).
Został on złapany przez Mr Brian Hoult z Hikurangi,
koło Three Mile Reef w morze od Bream Bay, na północ
od Whangarei krótko przed 27 września (September)
2003 roku. Opisy tego raka, ilustrowane powyższą
fotografią, najpierw opublikowane były w gazecie
The Northern Advocate (P.O. Box 210,
Whangarei, New Zealand) która posiada prawa copyright
na powyższe zdjęcie. Ja zaś znalazłem je w artykule
"Monster crayfish could be 100" jaki pojawił się w
innej nowozelandzkiej gazecie
The Dominion Post,
wydanie z soboty, 27 września (Saturday, September 27),
2003 roku, strona A9. Powyższy gigantyczny rak jest
tylko pojedyńczym przykładem z ogromnej liczby
gigantycznych mutacji jakie bez przerwy pojawiają
się w Nowej Zelandii z powodu telekinetycznego skażenia
jej terytorium spowodowanego eksplozją Tapanui z
1178 roku. Ponieważ sprawa inżynierii genetycznej -
Genetic Engineering (GE) staje się tak paląca ostatnio,
w mojej opinii owa sprawa gigantycznych mutacji
nowozelandzkich powinna być pilnie badana.
Zdjęcie innego równie gigantycznego raka morskiego
po polsku nazywanego homarem, zaś po angielsku
crayfish lub lobster, pokazane zostało w artykule "New
home for old timer of the deep" (tj. "Nowy dom dla
staruszka z głębin") opublikowanym na stronie A4
nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post,
wydanie z piątku (Friday), February 15, 2008.
Ten inny rak ważył około 6 kilogramów, był długi na
60 cm, oraz uważano że liczył on około 50 lat. Jego
mięso przy cenach w dniu jego złapania około $60
za kilo, warte było $360. Złapany on został koło
północnego końca Kapiti Island, oraz udostępniony
żywy do oglądania przez wizytujących "Marine Education
Centre" w Island Bay, Wellington, Nowa Zelandia.
Fot. #I2: Fotografia gigantycznych grzybów
popularnie nazywanych "purchawkami".
(Kliknij na tą fotografię aby zobaczyć ją w powiększeniu.)
Była ona opublikowana w artykule "Sprouting puff-balls"
z doskonałej gazety nowozelandzkiej z Dunedin o nazwie
Otago Daily Times
wydanie datowane w czwartek (Thursday),
26 marca (March) 1998 roku, strona 11,
sekcja "Regional News". Gazeta
Otago Daily Times
jest właścicielem praw copyright do powyższego
zdjęcia. Odnotuj że owa gazeta posiada doskonale
utrzymywaną stronę internetową jaka udostępnia
wszystkie jej dawne artykuły począwszy od 1 lipca
(July) 1997 roku. Powyższy artykuł, ale bez zdjęcia,
jest więc dostępny "on line" na owej stronie internetowej.
Interesującym w powyższym zdjęciu jest, że widać
na nim iż owe gigantyczne purchawki rosną wzdłuż
obwodu okręgu. To bowiem oznacza, że ich mutację
do gigantycznych rozmiarów spowodowało lądowanie
dyskoidalnego wehikułu UFO drugiej generacji,
którego pędniki nasyciły glebę polem telekinetycznym.
Na indukowanie takich gigantycznych mutacji grzybów
przez telekinetyczny napęd wehikułów UFO wskazuje
też fakt, że mutacje takie sporadycznie pojawiają się
również poza Nową Zelandią. (Wszakże telekinetyczne
wehikuły UFO lądują praktycznie we wszystkich częściach
świata.) Jako przykład patrz artykuł zatytułowany
"It's a $430,000 fungus - the biggest truffle found
for 50 years nets a small fortune at auction" opublikowany
na stronie B2 nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post,
issue dated on Monday, December 3, 2007. Pokazane
jest tam zdjęcie 1.5 kilogramowej białej truffli, o średnicy
około 30 cm, znalezionej w Palaia koło Pisa we
Włoszech. Normalne białe truffle ważą 30 do 80
grams i osiągają średnicę nie większą niż 5 cm.
Stąd owa gigantyczna trufla miała średnicę większą
około 6 razy, podczas gdy wagowo była większa
około 18 razy od normalnej białej trufli.
Fot. #I3: Łąka cała pokryta kolistymi lądowiskami
telekinetycznych wehikułów UFO. (Kliknij na tą fotografię
aby zobaczyć ją w powiększeniu.)
Ja (tj. dr inż. Jan Pająk) stoję w centrum pierwszego
z owych lądowisk. Kilka dalszych takich pierścieniowatych
lądowisk UFO jest widocznych po mojej prawej stronie.
Takie lądowiska telekinetycznych wehikułów UFO są
podstawowym materiałem dowodowym, że to telekinetyczne
skażenie otoczenia jest odpowiedzialne za przyspieszony
wzrost ogranizmów żywych z Nowej Zelandii. Jest tak
ponieważ, jak powyższa fotografia to dokumentuje, roślinność
z pierścienia gleby poddanej działaniu telekinetycznego pola
napędzającego wehikuły UFO rośnie do około 12 razy szybciej
i wyżej niż otaczająca ją roślinność.
Fot. #I4: Gigantyczna mątwa (po angielsku "squid")
złapana w nowozelandzkich wodach. (Kliknij na tą fotografię
aby zobaczyć ją w powiększeniu.)
Powyższa fotografia pochodzi z artykułu "Tales of cannibalism
from the deep sea" (tj. "Wieści o kanabiliźmie z głębin morskich"),
jaki pojawił się na stronie A15 nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post,
wydanie ze środy, 8 października (October) 2003 roku. Owa gazeta
The Dominion Post
jest też właścicielem copyrights do powyższego zdjęcia. Pokazana
tutaj mątwa jest około 10 metrów długa, zaś jej ostre szpony w
przeciągu sekund potrafią rozedrzeć na strzępy ciało człowieka.
Począwszy od 2008 roku cielsko podobnej gigantycznej mątwy
jest wystawione na stałe w nowozelandzkim muzeum narodowym
zlokalizowanym w stolicy Wellington a zwanym "Te Papa".
Fot. #I5: Gigantyczny pstrąg tęczowy z Nowej Zelandii.
(Kliknij na tą fotografię aby zobaczyć ją w powiększeniu.)
(Copyright The Press, Christchurch, New Zealand.) Był on 1.02 metra
długi, ważyl 17.5 kg, oraz nieoficjalnie został uznany za światowy
rekord. Został on złapany w Kanale Tekapo, przez Pana Tony Washington,
z Geraldine, New Zealand. Powyższa fotografia pochodzi z artykułu
"Fisherman angling for a world record" ("Rybak złapał światowy rekord")
pochodzący ze strony A4 nowozalandzkiej gazety
The Dominion Post,
wydanie z wtorku, 18 November 2003. Jednak ów artykuł bazował
na podobnym artykule o tytule "Record Fish hooked on a reel-in"
("Rekordowa ryba złapana na wędkę") jaki pojawił się na pierwszej
stronie z wydania datowanego November 18, 2003 gazety z Christchurch
nazywającej się
The Press,
której reporter wykonał powyższą fotografię. Stąd owa
The Press
posiada też prawa copyright do powyższego zdjęcia. Omawiane
artykuły stwierdzają, że poprzedni rekord światowy dla pstrąga
tęczowego wynosił 17 kg, oraz że był on złapany w dokładnie
tych samych wodach co powyższy. Z kolei na stronie A8 wydania
gazety nowozelandzkiej
The Dominion Post,
datowanego we wtorek, 2 grudnia 2003 roku, fotografia gigantycznego
brązowego pstrąga (brown trout) jest publikowana pod tytułem
"Tukituki titan". Dane na temat jego wagi lub wymiarów nie zostały
tam podane. Jednak szacując z porównania go do osoby która go
trzyma, jest on co najmniej wielkosci pstrąga pokazanego na
powyższej fotografii, jeśli nie nawet większy. Kolorowa fotografia
i dane jeszcze innego ogromnego pstrąga tęczowego,
opublikowane zostały w artykule "Farmed trout" z nowozelandzkiej
gazety
The Dominion Post,
wydanie z wtorku, dnia 27 grudnia (Tuesday, December 27), 2005 roku,
strona A2. Pokazany tam pstrąg miał 12 kilogramów wagi, zaś jego
całkowita długość wynosiła około 82 cm.
Aby uświadomić sobie jak gigantycznych rozmiarów
jest ów pstrąg pokazany na powyższym "Fot. #I5",
wystarczy wspomnieć że w 2003 roku najmniejsza długość
pstrąga ciągle dozwolona do łapania przepisami "Fish and Game
New Zealand" wynosiła 30 cm (co nadaje takiemu pstrągowi wagę
mniejszą niż 0.5 kg). To zaś oznacza, że powyzszy gigant był ponad
3 razy dłuższy od takiego minimalnego dorosłego pstrąga, oraz
ponad 35 razy cięższy od niego. Odnotuj że owa minimalna długość
ryb jest zawsze tak definiowana przez naukowców i prawników, aby
opisywała ona typowego dojrzałego dorosłego osobnika, jaki miał
już możliwość wytarcia się i wyprodukowania następnej generacji.
Gdyby więc powyższe różnice wielkości i wagi pstrągów odnieść do
ludzi, oznaczałoby to znalezienie w Nowej Zelandii ludzkiego giganta,
który jest ponad 3 razy wyższy od typowego dorosłego człowieka
(czyli ma wzrost około 5 metrów), oraz czyja waga przekracza
około 35 razy wagę typowego dorosłego człowieka (czyli wynosi
ponad 2.8 tony). Aby było dziwniej, zgodnie z legendami koło
Timaru w Nowej Zelandii zwykł istnieć szczep tego typu ludzkich
olbrzymów. Był on nazywany "Te Kahui Tipua".
W tym miejscu warto
dodać, że angielskojęzyczne wyrażenie "catch 30 pounder"
(tj. "złapać 30-to funtowca") jakie bezpośrednio referuje do
złapania pstrąga o wadze 30 funtów, lub więcej, w rzekach Szkocji,
w dawnym języku angielskim stanowiło symbol niemożliwości.
Jedynie ostatnio zostało ono zastąpione powiedzeniem
"if pigs could fly" (tj. "gdyby świnie mogłyby latać") które
jest najnowszym symbolem niemożliwosci.
Tzw. "sceptycy" skonfrontowani ze zdjęciem
powyższego pstrąga prawdopodobnie zignorują
wyjaśnienie, że to telekinetyczne skażenie naturalnego środowiska
Nowej Zelandii, tj. produkt uboczny eksplozji Tapanui, spowodowało
wzrost takich gigantycznych organizmów. Prawdopodobnie
by też argumentowali, że ryby rosną podczas całego życia.
Jeśli więc da im się wystarczająco dużo czasu i wystarczająco
dużo pokarmu, wówczas mogą osiągnąć dowolny rozmiar.
Aczkolwiek musimy zgodzić się z takimi argumentami w
odniesieniu do niektórych ryb, nie mogą one być ekstrapolowane
do innych gigantycznych stworzeń Nowej Zelandii. Dla przykładu,
nikt nie może argumentować, że jeśli weźmie się młodego
indyka, da mu pod dostatkiem jedzenia i pozwoli mu się rosnąć
dowolnie długo, wówczas osiągnie on wielkość nowozelandzkiego
super-ptaka Moa. (Oryginalna wielkość tzw. "bush Moa"
z jakiej wszelkie olbrzymie Moa potem się wymutowały,
była właśnie wielkości indyka.) Z kolei istnieje na tyle wiele
odmiennych gatunków stworzeń wyrastających w Nowej
Zelandii do gigantycznych rozmiarów, że musi w tym
kryć się "coś wiecej" niż zwykły przypadek. Moja teoria o
telekinetycznym skażeniu
Nowej Zelandii, jakie po raz ostatni na masywną skalę
miało miejsce w 1178 roku podczas
eksplozji UFO koło Tapanui,
jak dotychczas jest jedyną teorią naukową która wyjaśnia
czym właściwie jest owo "coś więcej". Ponadto owa
teoria posiada potwierdzenie w najróżniejszym empirycznym
materiale dowodowym, dla przykładu w ponad 12 razy
wyższym i szybszym wzroście roślin na byłych lądowiskach
telekinetycznych UFO.
#I2.
Ludzkie giganty Nowej Zelandii:
Nowozelandzka gazeta o nazwie
The Timaru Herald,
w swoim wydaniu datowanym 24 lutego
1875 roku, strona 3, pisze co natępuje, cytuję:
"Odkrycie resztek ludzkich. Bardzo duży
szkielet został znaleziony wczoraj jakieś 7 stóp
pod powierzchnią piasku na półwyspie rzeczki
Saltwater Creek. Pan Bullock, woźnica, podczas
gromadzenia piasku dla potrzeb budowlanych,
wpadł na ten relikt przeszłych wieków i przywiózł
fragmenty do miasteczka. Mieliśmy możliwość
ich przeglądnięcia, i zostaliśmy uderzeni przez
ich symetrię nie mniej niż przez ich ogromne
rozmiary. Wyglądają jak należące do osoby
gigantycznych rozmiarów; jednak jak narazie
sę niekompletne co czyni trudnym wyznaczenie
wymiarów jego ciała. Kości szkieletu są bardzo
rozłożone, fakt jaki rozpatrywany w powiązaniu
z suchością miejsca w jakim został znaleziony,
prawdopodobnie sugeruje jego znaczny wiek.
Powinniśmy mieć więcej do powiedzenia na
temat tego interesującego odkrycia w naszym
następnym wydaniu." (W oryginale
angielskojęzycznym: "Discovery of Human Remains. A very large skeleton
was found yesterday, about 7 feet below the surface of the sand on the
Saltwater Creek spit. Mr Bullock, the carter, in removing some sand for
building purposes, dropped across this relic of a past age and brought
the fragments to town. We have had an opportunity of inspecting them,
and were struck by their symmetry no less than their great size. They
appear to have belonged to a man of gigantic statue; but are so far
incomplete as to render it difficult to ascertain the dimensions of his
frame. The bones are much decayed, a fact which taken in connection with
the dryness of the situation where they were found, probably indicates
for them a great antiquity. We shell have some more to say about this
interesting discovery in our next issue.")
Ja badałem sprawę owego ludzkiego giganta kiedy
w latach 1999 do 2001 zatrudniony byłem w Timaru.
Wyniki tamtych swoich badań opublikowałem w
rozdziale B traktatu [7/2]. Zgodnie z tamtejszą
miejscową tradycją słowną, szkielet tego giganta
był szacowany jako należący do osoby około
8 metrów wysokiej. Miał on tak ogromną czaszkę,
że normalna ludzka czaszka całkowicie się
mieściła w jego ustach. Należał on do
tajemniczego szczepu miejscowych gigantów,
jaki przez Maorysów nazywany był Te Kahui
Tipua. Szczep ten zamieszkiwał okolice
Timaru aż do około 18 wieku. Liczne szkielety
owych gigantów z Timaru zostały odkryte, jednak
wkrótce potem znikały one w tajemniczych
okolicznościach. Najbardziej ostatnie odkrycie
dwóch takich gigantycznych szkieletów ludzkich
miało miejsce w latach 1960-tych, w obszarze
Timaru nazywanym "Maori Park". Miejscowa
gazeta
Timaru Herald,
także rozpisywała się szeroko na ich temat, zaś
wielu miejscowych ludzi ciągle pamięta tamte
opisy. Niestety, ja nie byłem w stanie pozwolić
sobie na wkład pracy długotrwałego poszukiwania
jaki byłby wymagany dla znalezienia szczegółów
wydawniczych oryginalnych artykułów na ich
temat. Wkrótce po odkryciu, jak wszelkie inne
szczątki nowozelandzkich gigantów, także i te
zniknęły w tajemniczych okolicznościach. Obecnie
nikt nie potrafi wskazać co z nimi się stało.
Ja podjąłem wysiłek prześledzenia dalszego
losu giganta opisanego w powyżej cytowanym
artykule z 1875 roku. Kiedy jednak byłem
bardzo bliski odnalezienia osoby która posiadała
ogromną dolną szczękę owego giganta jako
rodzaj makabrycznej pamiątki, niespodziewanie
zostałem usunięty z pracy w Timaru i zmuszony
zostałem do przeniesienia się do innej miejscowości
aby zarobić na swój chleb codzienny. Wygląda
więc, że owa sekretna
czarna moc
jaka zniewala naszą planetę i o jakiej piszę na
stronie internetowej
evil_pl.htm,
nie życzy sobie abyśmy dowiedzieli się czegokolwiek
na temat istnienia ludzkich gigantów w Timaru.
Podobne były losy olbrzymich szkieletów Maorysów
jakie znalezione zostały w jaskini grobowcowej z Portu
Waikato, jakieś 70 mil na południe od Auckland. One
też tajemniczo poznikały. Owe szkielety z Port Waikato
opisane zostały w artykule [2VB5.1.1] "Caves could reveal secret of tall
Maoris" (tj. "Jaskinie mogą odsłonić sekrety olbrzymich Maorysów"),
opublikowany w gazecie N.Z. Truth, wydanie ze środy (Wednesday), 29
September 1965, strona 13. Także wszelkie odkrycia pozostałości gigantów
dokonane poza Nową Zelandią spotyka podobnie mizerny los. Przykładowo w
książce [3VB5.1.1] pióra William'a R. Corliss'a, "Incredible Life: a
Handbook of Biological Mysteries", Source Book Project (P.O. Box 107,
Glen Arm, MD 21057, USA) April 1981, ISBN 0-915554-07-0, na stronach 34
do 35 widnieje historyczna wzmianka, że Patagonię w Południowej Ameryce
już w czasach historycznych zamieszkiwali wielkoludzi powyżej 4 metrowej
wysokości. Ostatnia historycznie udokumentowana styczność Europejczyków
z takim wielkoludem miała miejsce w 1559 roku, zaś ich groby i
szkielety ciągle jeszcze znajdowano w 1615 roku. Ciało jednego z
ostatnich z owych gigantów Patagońskich chciano nawet przetransportować
do Hiszpani. Niestety statek który je przewoził, zapewne za sprawą
okupujących nas UFOnautów, natknął się na silną burzę u wybrzeży
Północnej Afryki i zatonął. W ten sposób zaginął i ów najbardziej
ewidentny dowód na istnienie gigantów na Ziemi. Z kolei w Syrii do
dzisiaj istnieje sarkofag bibilijnego giganta, Abla. (Tego który został
zabity przez normalnej wielkości brata Kaima - patrz Biblia, Genesis,
4:8.) Sarkofag ten jest długi na jakieś 5 - 6 metrów. Jego kolorowe
zdjęcie opublikowane zostało w książce [4VB5.1.1] pióra Andrzeja
Olszewskiego, "Paradoksy tajemnicy wszechświata" (Warszawa 1998, ISBN
83-900944-2-8, 314 stron; Konsultacje w sprawie dystrybucji: Wydawnictwo
A. Olszewski, 00-976 Warszawa 13, skr. pocztowa 87). Aby jednak
powstrzymać docieranie turystów do tego sarofagu i stąd powstrzymać
upowszechnianie się po świecie informacji o jego istnieniu, za sprawą
okupujących nas UFOnautów obszar w jakim się on znajduje zamieniony
został w pilnie strzeżoną strefę wojskową obecnej Syrii.
Dzisiejsza medycyna uznaje aż kilka odmiennych
powodów, dla jakich ludzie mogą wyrastać na gigantów.
Wśród tych trwała telekinetyzacja nie jest jednak
uznawana. Istnieje jednak jeden rodzaj empirycznego
materiału dowodowego, który wskazuje właśnie
trwałą telekinetyzację jako powód dla mutowania
się ludzkich gigantów w Nowej Zelandii. Dowodem
tym jest empiryczne odkrycie dawnych Maorysów
(przekazywane nam w formie ich tradycji słównej),
że jeśli szczątki ludzkiego giganta pochowane są
w ich ogródkach warzywnych, wówczas warzywa
również wyrastają do gigantycznych rozmiarów.
(Właśnie z powodu owego empirycznego odkrycia,
starożytni Maorysi zwykli zakopywać fragmenty
ludzkich gigantów w ich ogrodkach warzywnych.)
Najbardziej istotny w tym odkryciu jest mechanizm
z użyciem jakiego zdolność do wyrastania do
gigantycznych rozmiarów jest przenoszona z
resztek ludzkich gigantów na warzywa. Jeśli
bowiem dany ludzki gigant wyrósł z powodu
jakiejś choroby, wówczas jego resztki nie byłyby
w stanie wzbudzić wzrostu gigantycznych warzyw.
Jednak jeśli dany ludzki gigant był gigantem
z powodu trwałego natelekinetyzowania, wówczas
natelekinetyzowane pierwiastki zawarte w jego
ciele zostałyby zaabsorbowane przez warzywa,
indukując w nich również wzrost do gigantycznych
rozmiarów. To zaś oznacza, że istnieje empiryczny
materiał dowodowy, jaki wskazuje na wyrastanie
ludzkich gigantów właśnie z powodu trwałego
natelekinetyzowania ich ciał. Wiecej na temat
trwałej telekinetyzacji można znaleźć w podrozdziałach
KB1 i KB2 z tomu 9 monografii [1/5].
#I3.
Dlaczego mutowanie się gigantów ludzkich,
zwierzęcych i roślinnych dostarcza
materiału dowodowego na istnienie
innego świata, Boga, nieśmiertelnej duszy, itp.:
Oficjalna nauka ziemska nie uznaje ani istnienia
telekinezy ani zdolności telekinetycznego skażenia
naturalnego środowiska do zaindukowania mutacji
gigantów. Dlatego powstawanie gigantycznych
mutacji ludzkich, zwierzęcych i roślinnych wyjaśnia
ona na różniejsze sposoby bez uwzględnienia istnienia
oraz wpływu telekinezy. Jednak jeśli przeanalizuje
się materiał dowodowy jaki dostępny jest już
obecnie na naszej planecie, wówczas staje się
oczywiste, że pierwotnym powodem powstawania
dużej proporcji mutacji genetycznych, zwłaszcza
o trwałym charakterze, jest właśnie zjawisko
telekinezy. Jak zaś wyjaśnione to zostało na
stronie internetowej o
Koncepcie Dipolarnej Grawitacji,
telekineza istnieje tylko ponieważ równolegle
do naszego świata fizycznego istnieje również
jeszcze jeden niewidzialny świat, przez ów
koncept nazywany "przeciw-światem", zaś
przez ludzi i religie nazywany "zaświatem"
"innym światem", itp. To właśnie w owym
przeciw-świecie rezyduje
Bóg
oraz to do niego po śmierci przenoszą się
nasze dusze. Z tego powodu fakt pojawiania
się na Ziemi gigantycznych mutacji
najróżniejszych stworzeń jest faktycznie
jeszcze jednym z całego szeregu biologicznych
dowodów na
istnienie przeciw-świata,
istnienie Boga,
istnienie nieśmiertelnej duszy,
itp. Cała lista owych dowodów jest zaprezentowana
i dyskutowana na odrębnych stronach internetowych, np.
god_proof_pl.htm - o naukowych dowodach na istnienie Boga.
Część z tych dowodów jest też omawiana
w punkcie #F2 odrębnej strony internetowej
biblia.htm - o Biblii autoryzowanej przez samego Boga.
Część #J:
Ciekawostki Nowej Zelandii wynikające z prawdopodobnego zaistnienia w
owym kraju jeszcze wcześniejszych od Tapanu eksplozji statków
kosmicznych:
#J1.
Czyżby jeszcze jeden krater po eksplozji UFO?
Istnieje jeszcze jeden duży starożytny krater
położony na Wyspie Północnej Nowej Zelandii,
którego pochodznie wcale nie jest jednoznaczne.
Wygląd tego krateru pokazany został na zdjęciu
z "Fot. #J1". Problem z nim jest, że posiada on
wszelkie cechy krateru po ekspolozji UFO, a
jednocześnie nie wykazuje posiadania cech
charakterystycznych dla kraterów wulkanicznych.
Czyżby więc było to jeszcze jedno miesce
eksplozji wehikułu UFO, podobne do Tapanui,
tyle że kilka tysięcy lat starsze niż Tapanui?
Fot. #J1: Widok z lotu ptaka na tajemniczy krater jaki
istnieje na Wyspie Północnej Nowej Zelandii. (Kliknij na tą fotografię
aby zobaczyć ją w powiększeniu.)
Powyższa fotografia została opublikowana na stronie 48 w interesującej
książce pióra Phillip'a Andrews, zatytułowanej "TARAWERA
and the terraces". (Książka ta dostępna jest bezpośrednio od
jej autora pod adresem 27 Alastair Avenue, Rotorua, Nowa
Zelandia, w cenie $21.00). Podpis pod tym starożytnym
kraterem informuje że jest on zlokalizowany koło "Te Whekau
lagoon", znaczy w trójkącie pomiędzy trzema jeziorami,
mianowicie Tarawera, Okareka, oraz Okataina (tj. około 50
kilometrów na wschód od Rotorua). Chociaż ów obszar jest
sejsmicznie bardzo aktywny, faktycznie powyższy krater nie
wykazuje posiadania cech typowych dla pochodzenia wulkanicznego.
Jego cechy są jednak ogromnie podobne do cech krateru
Tapanui pokazanego na "Fot. #G1" powyżej. To indukuje najróżniejsze
zapytania, przykładowo czy jest to możliwe że dzisiejsza aktywność
sejsmiczna Rotorua spowodowana została właśnie poprzez
zniszczenie płyty tektonicznej w owym obszarze przez potężną
eksplozje UFO jaka miała tam miejsce w starożytności.
Powyższa fotografia jest zreprodukowana za pozwoleniem
Philip'a Andrews (p-j.andrews@xtra.co.nz), który wykonał
tą fotografię "Te Whekau lagoon", jednak nie uważa że
przedstawia ona cokolwiek innego niż zwykły krater po
eksplozji wulkanicznej.
Fot. #J2 (C4d z [5/4]): Fotografia krateru Schooner z USA,
uformowanego poprzez napowierzchniową eksplozję nuklearną.
Jest ona objaśniona bardziej szczegółowo w
rozdziale C z monografii [5/4]. Ilustruje ona
że najważniejsze cechy konfiguracyjne takiej napowierzchniowej eksplozji
nuklearnej zaczynają się upodabniać do cech ujawnianych przez kratery
z rysunków "Fot. #J1" i "Fot. #G1". Pechowo, nasza dzisiejsza cywilizacja
nie jest jeszcze w stanie formować kraterów poprzez eksplozje napowietrzne.
Jednak możemy ekstrapolować atrybuty takich kraterow z eksplozji napowietrznych
poprzez ekstrapolowanie atrybutów kraterów z podziemnych i napowierzchniowych
eksplozji. Jak wówczas się okazuje, takie kratery z eksplozji napowietrznych
powinny wyglądać dokładnie tak jak owe pokazane na ilustracjach "Fot. #J1"
i "Fot. #G1". Jednak tylko napowietrzne eksplozje wehikułów innych cywilizacji
są w stanie wytworzyć wystarczającą gęstość przestrzenną energii jaka jest
wymagana dla wytworzenia krateru. To praktycznie oznacza, że kratery z
rysunków "Fot. #J1" i "Fot. #G1" muszą pochodzić z napowietrznych
eksplozji wehikułów UFO (tj. nie istnieje żaden inny sposób na jaki kratery
takie mogłyby zostać uformowane).
Część #K:
Co jeszcze warto wiedzieć odwiedzając Nową Zelandię, chociaż przewodniki turystyczne raczej o tym nie napiszą:
#K1.
Niebezpieczeństwa Nowej Zelandii:
Każdy kraj, w tym także Nowa Zelandia, kryje
w sobie najróżniejsze niebezpieczeństwa dla
wizytujących. Niebezpieczeństwa te można
zaklasyfikować do dwóch kategorii, mianowicie
takie które są unikalne tylko dla danego kraju
(w rodzaju jego jadowitych stworzeń, przyrody,
chorób, przestępców, prawodawstwa, itp.), oraz
takie które czyhają na ludzi praktycznie w niemal
każdym kraju (w rodzaju ostrzeżeń które często zwykł
powtarzać już mój dziadek, np. "w życiu trzymaj się
z daleka od lekarzy, dziennikarzy i prawników",
lub które powtarzała już moja babcia, np. "jeśli
ktoś samotnie wybiera się na pustkowie, ma
szczęście jeśli został tylko pobity, obrabowany,
lub zgwałcony, jednak zdołał ujść z życiem").
W statystycznym sensie te niebezpieczeństwa
unikalne dla danego kraju są dosyć znaczące.
O ich wielkości świadczy np. artykuł "Missing
8000 New Zealanders a year" (tj. "ginie 8000
Nowozelandczyków na rok") ze stron A16 do
A17, nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post,
wydanie z soboty (Saturday), April 19, 2008 -
który omawia sprawy związane z niewyjaśnionymi
zaginęciami ludzi w niewielkiej (bo tylko
około cztero-milionowej) Nowej Zelandii.
Jak to fajnie ujął artykuł "Foreign visitors with
accents being targeted for attack" - tj. "Zagraniczni
odwiedzający z akcentem są wybierani do ataku"
ze stony A5 gazety
The New Zealand Herald,
wydanie z czwartku (Thursday), April 24, 2008,
jednym z problemów ludzi zwiedzających Nową
Zelandię jest, że typowo NIE zdają oni sobie
sprawy z niebezpieczeństw tego kraju. Z kolei,
nie będąc świadomym owych niebezpieczeństw,
turyści ci NIE unikają sytuacji kiedy wystawiają
się na działanie tego co niebezpieczne. Dlatego
bez względu na to gdzie się ktoś wybiera, zawsze
warto wiedzieć na jakie niebezpieczeństwa można
tam się natknąć, oraz potem uwzględniać je w
swoim postępowaniu. W przypadku Nowej Zelandii,
jej sława jako wyjątkowo "bezpiecznego kraju"
powstała ponad 25 lat temu, w
czasach dobrobytu za rządów Sir Roberta Muldoon,
kiedy faktycznie Nowa Zelandia była równie
bezpieczna, jak bezpieczną w 2007 roku ja znalazłem
Koreę Południową
(i jaka bezpieczna Korea ta zapewne pozostaje
do dzisiaj). Niestety, świat się zmienia i także
owa sława Nowej Zelandii należy już tylko do przeszłości.
Poznajmy teraz najważniejsze z niebezpieczeństw
na które można się natknąć w Nowej Zelandii.
#K1.1.
Niebezpieczna natura:
Nowa Zelandia ma bardzo gęste puszcze
w których łatwo zabłądzić. Corocznie błądzi
w nich spora liczba ludzi. Niektórzy z owych
błądzących umierają potem z wyczerpania i
zimna (tzw. "hypothermia"). Faktycznie to
przyjezdni sami nie powinni się zapuszczać w taką
nowozelandzką puszczę bez GPS (tj. bez "Global
Positioning System") oraz bez dokładnej mapy danych
okolic. Jeśli zaś wędrują przez nią w grupie, nie powinni
się oddzielać od przewodnika i od reszty współtowarzyszy.
Naturalne niebezpieczeństwa Nowej Zelandii
obejmują też relatywnie tam częste tzw.
błyskawiczne powodzie (po angielsku
"flash floods"). Powstają one jeśli tzw.
"oberwanie chmury" następuje ponad jakąś
doliną. Wzdłuż owej doliny przemieszcza się
wówczas ściana wody zmieszanej z głazami i belkami.
Uśmierca ona i niszczy wszystko na swej drodze.
Przykładowo we wtorek, dnia 15 kwietnia 2008 roku
utopiło się tak aż sześcioro 16-letnich uczni chrześcijańskiego
College z Auckland wraz z ich nauczycielem, kiedy
to wybrali się wycieczkę wzdłuż strumyka który
nagle i niespodziewanie zamienił się w ryczącą
powodziową rzekę. Szczegóły tego nieszczęścia
wstępnie opisane były m.in. w artykule "Teens
swept away" (tj. "Nastolatki zmiecione powodzią")
ze strony A1 nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post,
wydanie datowane w środę (Wednesday), April 16, 2008.
Z kolei dokładniejszy raport o tej tragedii, przytaczający
zdjęcia, zawarty był w artykule "Taken by the river"
(tj. "zabrani przez rzekę") ze strony A1 gazety
The New Zealand Herald,
wydanie z czwartku (Thursday), April 17, 2008.
#K1.2.
Częste mgły gęste jak mleko:
Mgły same w sobie nie są niebezpieczne.
Jeśli jednak działają one w połączeniu np.
z brakiem urządzeń naprowadzających samoloty
na lotniskach, jak to ma miejsce we większości
lotnisk Nowej Zelandii - w tym nawet lotniska
w stolicy owego kraju, wówczas mogą stać
się mordercze. Tymczasem w Nowej Zelandii
przez około pół roku, znaczy od około kwietnia
do około września, gęste jak mleko mgły
pojawiają się relatywnie często (w 2010
roku pojawiały się one nawet w środku lata).
Mgły te łączą się z faktem, że dla zaoszczędzenia
kilku dolarów lotniska owego kraju nie mają systemów
naprowadzania samolotów, tak aby owe samoloty
mogły odlatywać i lądować we mgle i w ciemności.
Tymczasem samoloty są najbardziej podstawowym
środkiem lokomocji w tym długim jak kiszka i podzielonym na trzy wyspy kraju.
W tej sytuacji mgły Nowej Zelandii stają się wysoce
niebezpieczne. Przykładowo, są one "wypadkiem
który czeka aby się przydażyć". Ponadto są one
powodem ogromnej niewygody dla turystów
i podróżujących po Nowej Zelandii. Co jakiś
bowiem czas cała komunikacja lotnicza w owym
kraju zanika właśnie z powodu mgły. To ogromnie
frustruje wielu turystów którzy mają długie
międzynarodowe bilety, jednak mgła na lotniskach
Nowej Zelandii powoduje że tracą oni połączenia
do swoich samolotów i potem muszą odczekiwać
czasami kilka dni na nowe połączenia (nie
wspominając już o dodatkowych kosztach). Przykłady
takich mgieł które sparaliżowały komunikację
lotniczą tego kraju opisane są w punkcie #C1 strony
cloud_ufo_pl.htm - o chmurach ukrywających w sobie wehikuły UFO,
a także np. w artykule "PM caught in delays as fog
closes airports" (tj. "Przywódca kraju złapany w
opóźnieniach kiedy mgła pozamykała lotniska"),
ze strony A5 nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post,
wydanie datowane we wtorek (Tuesday), June 17, 2008.
#K1.3.
Uduszenia siarkowodorem:
Jedną z powszechnie zwiedzanych atrakcji
wulkanicznej Nowej Zelandii są gejzery
istniejące w (i koło) miejscowości Rotorua.
Oglądający te gejzery zwykle też zostają
w Rotorua na noc. Jedną zaś z atrakcji
pozostania tam dłużej jest wzięcie kąpieli w
gorącej wulkanicznej wodzie. Kąpiele takie
są tam oferowane wszędzie, nawet w motelach.
Jak jednak jest wiadomym, spod ziemi wydobywa
się nie tylko gorąca wulkaniczna woda, ale czasami także
różne gazy. Najgroźniejszym z nich jest siarkowodór.
Od czasu też do czasu raptowny i znacznie większy
niż normalnie ulot tego gazu spod ziemi powoduje
śmierć osób samotnie biorących takie kąpiele.
Przykładowo, z artykułu "Coroner urges rethinking
on two hot pool deaths" (tj. "Prowadzący śledztwo domaga się
rozważenia sprawy śmierci w gorących źródłach"),
opublikowanego na stronie A3 nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post Weekend,
wydanie z soboty-niedzieli (Saturday-Sunday),
June 14-15, 2008, wynika że tylko od około
2000 roku w Rotorua udusiły się siarkowodorem
co najmniej 4 osoby. Z kolei podobny artykuł
"Hydrogen sulphide linked to two Rotorua hot-pool
deaths" (tj. "Siarkowodór obciążany dwoma
śmierciami w gorących basenach Rotorua"),
ze strony A10 nowozelandzkiej gazety
"Weekend Herald",
wydanie datowane w sobotę (Saturday),
June 14, 2008, opisuje dwie śmierci
przez takie zaduszenie siarkowodorem. Jeśli
więc ktoś bierze sobie kąpiel w źródłach gorącej
wulkanicznej wody z Rotorua, nie powinien czynić
tego samotnie, oraz powinien zważać na ewentualną
falę silnego smrodu siarkowodoru (tj. gazu który
śmierdzi jak stare zepsute jajka).
#K1.4.
Trujące rośliny:
Niemal każdy kraj ma jakieś trujące rośliny.
W relatywnie niewielkiej Nowej Zelandii żyje
ponad 100 silnie trujących roślin. Z tej liczby
większość jest rodzima dla wysp tego kraju.
Dlatego NIE jest znana przyjezdnym z innych
kontynentów. Faktycznie, to jak wyjaśnia to strona
newzealand_visit_pl.htm,
Bóg nie zamierzał aby Nowa Zelandia była
zamieszkała, stąd Bóg zapełnił ją truciznami i niebezpieczeństwami.
Opisowi tych trucizn poświecone są liczne
grube tomiska książek - przykładowo patrz
książka pióra H. E. Connor, "The Poisonous
Plants in New Zealand" (E.C. Keating, Wellington,
1977, ISBN 0-477-01007). Na tej stronie nie
mam też zamiaru konkurować z owymi książkami,
a jedynie chcę zwrócić uwagę czytelnika na
sam problem, poprzez wskazanie przypadków
zatrucia, które były na tyle groźne że aż dostały
się do nowozelandzkich publikatorów.
Najgłośniejszym przypadkiem zatrucia z jakim
dotychczas się spotkałem w Nowej Zelandii był
sok z rodzimego drzewka
zwanego tutu. Niewielkie ilości tego soku
są w stanie uśmiercić nawet słonia. Tutu jest
to niewielkie drzewko, często wielkości krzaka.
Jego liście rosną parami po obu stronach jakby
"kwadratowych" gałązek. Liście te wyglądają
nieco podobnie jak liście laurowe ("bobkowe").
Drzewo to ma też smakowicie wyglądające,
czarno-purpurowe jagody podobne do czeremchy.
Wszystko jednak w tym drzewie jest silnie trujące,
na przekór że wygląda smakowicie. Jego trucina
"tutina" jest też piorunująco śmiertelna - podobno
dla zabicia człowieka wystarcza jej tylko jeden miligram.
W dawnych czasach drzewo to spowodowało śmierć wielu
nieostrożnych ludzi którzy nie znali jego morderczych
cech, oraz wielu zwierząt domowych. W marcu 2008
roku, słodka rosa z soków tego drzewa, pozbierana
przez pszczoły, spowodowała groźne zatrucia
miodem aż kilkunastu ludzi. Opisy tych zatruć
spowodowanych przez miód z tutu, zawarte są
m.in. w artykułach "Toxic honey link in three new
cases" (tj. "Trzy nowe przypadki łączy zatruty
miód") ze strony A3 nowozelandzkiej gazety
The New Zealand Herald,
wydanie z poniedziałku (Monday), March 24, 2008;
oraz "Poison honey culprit killed two elephants"
(tj. "Trucizna ta sama co w miodzie zabiła dwa
słonie"), ze strony A12 nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post,
wydanie ze środy (Wednesday), March 26, 2008.
Sporo roślinnych trucizn na świecie działa morderczo
tylko jeśli dostanie się do krwioobiegu. Przykładowo
tak właśnie działa malezyjska "kurara" sporządzana
z drzewa zwanego "Ipoh", tak też działa mleczko
(sok) z krzewu bananowego - po szczegóły patrz
opisy tych trucizn w podpisie pod "Fot. #D3" ze strony
fruit_pl.htm - o tropikalnych owocach i o filozofii ich jedzenia,
lub patrz opisy drzewa Ipoh z punktu #F1 strony
healing_pl.htm - o foklorystycznych metodach przywracania zdrowia.
Natomiast jeśli owe trucizny się zjada, wówczas
stają się one nieszkodliwe. Jednak trucizna "tutina"
zawarta w soku drzewka tutu jest mordercza bez
względu na to jak na kogoś zadziała - a więc też
i po jej zjedzeniu, a nawet po przerobieniu przez
pszczoły na miód.
Aczkolwiek drzewo tutu jest prawdopodobnie źródłem
największej ilości kłopotów, nie jest ono jedyną
trującą rośliną Nowej Zelandii. O innej silnie trującej
roślinie tego kraju pisał artykuł "Dog dies from
karaka berries" (tj. "Pies zdechł od karaka jagód")
ze strony A13 nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post,
wydanie ze środy (Wednesday), March 25, 2009;
oraz podobny artykuł "Dog's death warns humans"
(tj. "Śmierć psa ostrzega ludzi") ze strony A8 gazety
The New Zealand Herald,
wydanie ze środy (Wednesday), March 25, 2009.
Jak wynika z obu tych artykułów, apetyczne
(pomarańczowe w kolorze) jagody rodzimego
dla Nowej Zelandii drzewka "karaka" po opadnięciu
na ziemię w miejskim parku z Auckland wyglądały
tak apetycznie, że skusiły psa. Po ich zjedzeniu
pies zdechł. Oprócz psów, trucizna z jagód
tego drzewka jest też śmiertelna dla ludzi. Kolejną
bardzo często spotykaną rodzimą trującą rośliną
tego kraju jest ozdobne drzewko o pięknych żółtych
kwiatach, nazywane
kowhais.
Oczywiście, Nowa Zelandia ma też szereg
trujących roślin przywiezionych z innych
krajów - np. "rhus", "ivies", konwalie - po angielsku
nazywane "lilies of the valley", oraz "deadly nightshades"
nazywane także "atropa belladonnas". Do najsilniej
trujących z owych przywiezionych roślin należą:
oleander, castor oil bean, foxglove (digitalis), oraz
white cedar berries. Silnie trujące są także niektóre
odmiany nowozelandzkich grzybów (np. muchomory) -
te jednak łatwo rozpoznać bo większość z nich wygląda
identycznie jak podobne trujące grzyby z innych krajów.
#K1.5.
Trujące ryby:
Na dodatek do trujących roślin, w morzach
z okolic Nowej Zelandii można spotkać także
trujące ryby. Najbardziej trująca z nich jest
słynna "Puffer Fish" (tj. ta z małymi kolcami,
która po złapaniu sama siebie "nadmuchuje"
jak balonik). Trucizna zawarta w jej skórze
oraz w jej wątrobie po zjedzeniu jest nawet bardziej
śmiertelna niż "tutina". Na szczęście, z powodu
zimnej wody mórz Nowej Zelandii, owa trująca
ryba NIE jest spotykana tam aż tak często.
Jednak w innych (biedniejszych) krajach,
w których żyje ona w dużych ilościach i w
których jest ona najtańszą rybą, np. w Sri
Lanka, pomyłki przy usuwaniu z niej trucizny
przed jej zjedzeniem niemal codziennie
uśmiercają tam jakichś biednych ludzi.
#K1.6.
Jadowite stworzenia:
Nowa Zelandia oficjalnie nie ma jadowitych
węży. Gdy ja tam emigrowałem w 1982
roku, jedynym jadowitym stworzeniem ze
śmiercionośnym jadem był tam wówczas
niewielki pająk po Maorysku zwany
Katipo.
Ma on czarny odwłok wielkości ziarenka grochu.
Jest on też łatwo rozpoznawalny z powodu
jaskrawo-czerwonego zygzakowatego paska
biegnącego podłużnie po grzbiecie jego
czarnego odwłoka. Typowo żyje na suchych
wydmach nadmorskich. Jeśli po jego ukąszeniu
NIE zostanie podana odtrutka, może on okazać
się śmiertelny. Faktycznie też przed 1951
rokiem ktoś umarł w Nowej Zelandii od ukąszenia
katipo. Relatywnie niedawny szokujący przypadek,
kiedy ów "katipo" ukąsił w penisa niebacznego
kanadyjskiego turystę któremu na szczęście
szpital uratował życie, opisany jest w artykule
[1#K1.6] o tytule "Agony after spider
bites trouser snake" (tj. "Cierpienia po tym jak
pająk ukąsił węża w spodniach"), ze strony A3 gazety
The New Zealand Herald,
wydanie z piątku (Friday), May 14, 2010.
Następny przypadek ukąszenia przez tego
jadowitego pająka Nowej Zelandii, opisany
został w artykule [2#K1.6] o tytule
"Ocean kayaker survives nasty katipo bite"
(tj. "oceaniczny kajakowicz przeżył paskudne
ukąszenie katipo"), ze strony A5 gazety
The New Zealand Herald,
wydanie z piątku (Friday), March 9, 2012. O
owych jadowitych pająkach warto też wiedzieć,
że począwszy od 10 czerwca 2010 roku
są one na liście "absolute protected" żyjątek
Nowej Zelandii, co oznacza że jeśli ktoś
nieopatrznie zabije jednego z nich i dowiedzą
się o tym miejscowe władze, wówczas grozi
mu więzienie lub grzywna 100000 dolarów -
po szczegóły patrz ilustrowany artykuł [3#K1.6]
"Don't squash the katipo - or you'll be off to
prison" (tj. "nie rozgniataj katipo - bo zamkną
cię w więzieniu"), ze strony A5 gazety
The Dominion Post,
wydanie z piątku (Friday), June 11, 2010.
Oczywiście, już w 1982 roku żyły też w Nowej
Zelandii owe nieszkodliwe dla normalnych ludzi
jadowite stworzonka które występują również w
praktycznie każdym innym kraju, takie jak trzmiele,
osy i pszczoły. Chociaż one też mogą boleśnie
ukąsić, jednak dla osób które nie mają na nie
uczulenia do niedawna pozostawały one raczej
nieszkodliwe. (Niestety, ostatnio i od nich ludzie
zaczynają umierać - po szczegóły przypadków
śmierci od os patrz punkt #L4 na stronie o nazwie
wszewilki.htm.)
W miarę jednak jak czas upływa, ludzie importują
do Nowej Zelandii coraz więcej jadowitych stworzeń
które są w stanie porazić lub zabić swoim jadem
nawet całkowicie zdrowe i silne osoby. Ponadto,
ostatnie ocieplanie się klimatu Ziemi powoduje,
że morzami zaczynają docierać do Nowej Zelandii
jadowite morskie stwory z tropiku dla których
uprzednio wody tego kraju były zbyt zimne.
Dla obu tych powodów, tj. importu przez ludzi
i ocieplania się klimatu, kiedy w marcu 2009
roku artykuły w gazetach opublikowały wykaz
jadowitych stworzeń czyhających na ludzi w
Nowej Zelandii, ich lista obejmowała wówczas
już ponad 10 takich paskudów. (Artykuły z
opisami i zdjęciami owych jadowitych paskudów
to [1#K1.6] "NZ's natural nasties" (tj. "Naturalne paskudy
Nowej Zelandii") ze strony A4 gazety
The Dominion Post,
wydanie ze środy (Wednesday), March 4, 2009;
oraz [2#K1.6] "What not to do when critters strike"
(tj. "Czego nie czynić kiedy paskud ugryzie"), ze
strony A2 gazety
The New Zealand Herald,
wydanie z czwartku (Thursday), March 5, 2009.)
Oto więc ich wykaz.
(1) Jadowite owady.
Oprócz owego rodzimego jadowitego pająka Nowej
Zelandii opisanego powyżej (tj. "katipo"), obecnie
grycie tam ludzi także jego równie jadowity krewniak
z Australii - zwany "redback". Niedawno i ten jadowity
pająk zasiedlił się w Nowej Zelandii. W Australii od
dawna zasiewał on spore spustoszenie (faktycznie
gdy jeszcze nie istniała odtrutka dla jego jadu, od
jego ukąszeń umarło aż kilku ludzi) - po szczegóły
patrz artykuł "Plague of redbacks puts paid to Outback
hospital" ze strony B3 gazety
The New Zealand Herald,
wydanie z czwartku (Thursday), April 24, 2008.
(2) Jadowite węże morskie. Obecnie można
już na nie się natknąć w wodach lub na plażach
Nowej Zelandii. Przykładowo,
żywego jadowitego węża morskiego "żółtobrzucha" -
po angielsku zwanego "yellow-bellied sea snake",
którego prądy morskie uniosły aż do Nowej
Zelandii, złapano w dniu 23 kwietnia 2008 roku
na plaży z północnego krańca tego kraju - po
szczegóły patrz artykuł "Snake found
on beach" ze strony A7 nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post,
wydanie z piątku (Friday), April 25, 2008.
(3) Mordercze ślimaki morskie.
W ciepłych wodach morskich północnej
części Nowej Zelandii, przykładowo w okolicy
tzw. "Bay of Island", spotkać można jadowitego
ślimaka po angielsku nazywanego "cone shell
snail" - którego jad może uśmiercić człowieka
w około 20 minut od ukąszenia. Opisy i zdjęcie
tego ślimaka o czerwonym kolorze podane są
w artykule "Toxic killer lurking in NZ waters" (tj.
"Trujący morderca czai się w nowozelandzkich
wodach"), ze strony A6 gazety
The New Zealand Herald,
wydanie z wtorku (Tuesday), January 6, 2009.
Począwszy od 2009 roku, w Nowej Zelandii nagle
trujące zaczęły też być zwykłe ślimaki morskie
lokalnie zwane "grey side-gilled sea slug" - które
uprzednio uważano za nieszkodliwe po zjedzeniu.
Owe ślimaki już uśmierciły sporo psów i innych
zwierząt które nieopatrznie zjadły je na plażach.
Podobno zjedzenie tylko około łyżki ciała tego
apetycznie wyglądającego ślimaka może
obecnie uśmiercić człowieka. Upowszechniane
są rumory, że powodem ich nagłego trucia jest
zakumulowanie w ich ciałach trucizn na szczury
obficie ostatnio rozsiewanych samolotami po
lasach i wyspach przez agencje rządowe NZ.
Stąd coraz częściej słyszy się nawoływania w
rodzaju tych z artykułu "Science Minister backs
calls for Govt funding to study toxic sea slugs"
(tj. "Minister nauki popiera apele do rządu aby
badać trujące ślimaki morskie"), ze strony A7 gazety
The New Zealand Herald,
wydanie z wtorku (Tuesday), February 23, 2010.
(4) Jadowite ryby - znaczy ryby które
na zewnątrz ciała posiadają co najmniej jeden
kolec ociekający jadem. Takich jadowitych
ryb żyje już w wodach Nowej Zelandii aż kilka.
Najczęściej z tych spotkać można tzw. "płaszczkę"
(tj. "stingray") która czai się na dnie w płyciznach
morskich, szczególnie na wylotach rzek i w
obszarach przypływowych. Ma ona jeden lub
kilka jadowitych kolców na zwinnym jak wąż
ogonie, a czasami też wzdłuż grzbietu. Podrażniona,
kolec ten błyskawicznie wbija w swoją ofiarę.
Inne jadowite ryby spotykane w Nowej Zelandii
to: scorpion fish, spiny dog fish, elephant fish,
brown bullhead catfish.
(5) Jadowity sea urchin (tzw. "Kina").
Jest to rodzaj jakby "jeża" (jadalnego i przez
Maorysów uważanego za przysmak) żyjącego
na dnie morza - czyli kłębka jadowitych kolcy.
Jeśli się na niego przypadkowo nadrepnie,
wówczas ma się poważne kłopoty z powodu
jadu tychże kolców.
(6) Jadowite meduzy. W miarę ocieplania
się klimatu przypływa ich coraz więcej do brzegów
Nowej Zelandii. Najbardziej jadowite z nich jakie
zgodnie z w/w artykułami [1#K1.6] i [2#K1.6] obecnie
docierają już nawet do Nowej Zelandii, to tzw. "Portuguese
man-of-war" oraz "bluebottle - obie pirunująco
mordercze. W dniu 28 kwietnia 1996 roku ja
osobiście natknąłem się na całą ławicę tych
śmiercionośnych meduz w tropikalnej Malezji,
a nawet uwiedziony ich pięknymi kolorami chciałem
dotknąć jedną z nich swoją ręką - na szczęście
zostałem w porę ostrzeżony. Jednak o dwóch
turystach uśmierconych przez owe meduzy na
dokładnie tej samej plaży, których nikt w porę
nie zdołał ostrzec przed dotknięciem tych
stworzeń, poczytałem sobie następnego dnia
w miejscowych gazetach. Oto jak tamto spotkanie
ze śmiercią opisałem w jednym ze swoich
ówczesnych listów do brata w Polsce:
"W międzyczasie miałem tu w Malazji przygodę którą chciałbym Ci opisać.
Dosłownie bowiem niemal że na ochotnika wziąłem własną śmierć w swoje
ręce. Gdyby nie ostrzegająca mnie reakcja Sue zapewne dzisiaj już bym
nie żył. Oto cała historia. Na trzy dni, t.j. sobotę, niedzielę i
poniedziałek 27-29 kwietnia 1996 roku, wybraliśmy się z Sue do Langkawi -
znanej wyspy wypoczynkowej w północno-zachodniej części Malazji. Po
pełnym emocji przelocie samolotem (strasznie w czasie lotu rzucało, zaś w
ostatniej chwili samolot przerwał lądowanie i zarócił do Penang gdzie
spędziliśmy czekając ponad godzinę aż w Langkawi poprawią się warunki
pogodowe), dotarliśmy do naszego hotelu "Holiday Villa Beach Resort"
zlokalizowanego tuż przy pięknej plaży na południowo-zachodnim wybrzeżu
tej wyspy. Wkrótce też zaczęliśmy spacerować po złotych piaskach
otaczającej hotel plaży, która jest najlepszą plażą w całej Langkawi. Na
taki sam spacer wyszliśmy też i w niedzielę, 28 kwietnia. Brodząc po
niemal gorącej wodzie morskiej, spostrzegłem wtedy ogromną meduzę w
przybliżeniu wielkości cynowego wiadra do studni na Wszewilkach. Była
cała lekko czerwonawa jak galaretka z czarnej pożeczki - kolor bardzo
dziwny jak na meduzę. Jej kolor nadawał jej wygląd jakby chorej lub
umierającej. Fale zwolna zmywały ją ku piaskowi plaży. Zrobiło mi się
jej żal że wkrótce zginie wyrzucona falami na piasek, pochyliłem się
więc nad nią i powiedziałem Sue że wezmę ją na ręce i wyholuję na
głębszą wodę. Reakcja Sue nieco mnie zaszokowała, bowiem Sue zaczęła
krzyczeć abym uciekał bo te meduzy są śmiertelnie niebezpieczne. Ja jej
nie wierzyłem, bowiem pamiętałem meduzy z Bałtyku i z Morza Czarnego
które można było dotykać bez obaw. Tylko więc z grzeczności dla Sue
odeszłem od meduzy na kilka kroków, jednak przez dłuższą chwilę
patrzyłem czy to "biedne stworzonko" zdoła uniknąć wyrzucenia na piasek.
Potem, wobec - jak wówczas sądziłem, histerycznego zachowywania się
Sue, która z paniki aż tupała w miejscu przy skraju wody i krzykiem
przynaglała mnie do ucieczki, podjąłem kontynuowanie spaceru - ja
brodząc beztrosko po wodzie, zaś Sue stąpając ostrożnie po piasku.
Podczas dalszego spaceru dostrzegłem i minąłem kilka następnych
podobnych meduz. O całej sprawie zapomniałem aż do powrotu do Kuala
Lumpur, kiedy to z gazet się doczytałem, że identyczna meduza, niemal
dokładnie w tym samym miejscu plaży gdzie ja ją spotkałem, uśmierciła w
ten sam dzień (niedzielę) aż dwoje ludzi. Kopię wycinków z gazet na ten
temat załączam Ci z niniejszym listem. Gdybym więc uległ pokusie i wziął
na ręce owo stworzenie aby wynieść je na głębszą wodę, z uwagi na
krótką drogę jadu z rąk do serca (paraliżowanego przez jad tej meduzy)
zapewne dzisiaj już bym nie żył. Malezja ma wiele bardzo niebezpiecznych
stworzeń!"
(Niestety, nie zapisałem sobie danych edytorskich
artykułów gazetowych o owych uśmierconych
przez meduzy turystach. W razie potrzeby czytelnik
powinien jednak sam sobie je znaleźć w poniedziałkowym
wydaniu, z dnia 29 kwietnia 1996 roku, w którejś
z popularnych gazet Malezji - być może iż w
"New Straits Times".)
I pomyśleć że w wyniku ocieplania się klimatu
owe śmiercionośne meduzy zaczynają pomału
docierać aż do wybrzeży Nowej Zelandii.
Jak powyższy wykaz ujawnia, zdecydowana większość
jadowitych stworzeń Nowej Zelandii narazie spotyka się
w morzu. Najbardziej więc trzeba tam uważać kiedy
się wchodzi do wody.
#K1.7.
Drapieżniki i ludojady:
Oficjalnie na lądzie Nowej Zelandii nie ma
ani drapieżników, ani innych ludojadów.
Za najbardziej niebezpiecznego drapieżnika
tego kraju oficjalnie uznaje się rekiny
które czasami atakują ludzi pływających
w morzach tego kraju. Intrygującą ciekawostką
co najmniej niektórych rekinów Nowej Zelandii
jest, że mają one jakąś nadprzyrodzoną zdolność
do zdalnego hipnotyzowania swoich ofiar, tak
aby te nie czuły bólu ugryzienia. Stąd ofiary
nowozelandzkich rekinów nawet nie wiedzą że
kawałek ich ciała został już odgryziony przez
rekina - po więcej informacji patrz punkt #F4.1
z totaliztycznej strony
stawczyk.htm.
Nieoficjalnie jednak na pustkowiach Nowej Zelandii
można czasami natknąć się na potwora-ludojada
czy na jakieś inne niebezpieczne zwierzęta.
Ich przykładami są owe widywane sporadycznie
iluzoryczne drapieżniki czy ludojady opisywane
w punktach #C4, #E7 i #H1 niniejszej strony
newzealand_pl.htm - o tajemnicach i ciekawostkach Nowej Zelandii.
#K1.8.
Odmienne prawa:
W Nowej Zelandii panuje lewostronny ruch drogowy.
Sporo turystów przybywających do Nowej Zelandii
planuje zwiedzać ten kraj w wynajętych samochodach.
Wynajęcie samochodu kosztuje wszakże relatywnie
niewiele. Problem jednak jest taki, że ruch w Nowej
Zelandii jest lewostronny. Stąd osoby które przybyły
z krajów o prawostronnym ruchu drogowym czasami
popełniają błędy na ruchliwych drogach, często
przypłacając to życiem swoim i swoich pasażerów.
Innym niebezpieczeństwem stwarzanym przez prawo
Nowej Zelandii jest dysproporcja w karach
za gwałt i za morderstwo. Mianowicie, kary
za oba te przestępstwa są na tyle podobne do siebie,
że miejscowym gwałcicielom lepiej się "opłaca"
po gwałcie zamordować swoją ofiarę niż pozwolić
jej ujść z życiem aby potem mogła ona dopomagać
policji w złapaniu swego gwałciciela. (W Nowej Zelandii
NIE ma "kary śmierci" za morderstwo.) W rezultacie
przerażająco często miejscowe gazety opisują
kolejny przypadek kiedy następna młoda
i atrakcyjna turystka podróżująca samotnie
albo zniknęła bez wieści, albo też znaleziono ją
zamordowaną - jako przykład patrz artykuł "Sniffer
dog aids search for tourist", ze strony A5 gazety
The New Zealand Herald,
wydanie z wtorku (Tuesday), April 22, 2008.
(Tak nawiasem mówiąc to ciało atrakcyjnej izraelskiej
turystki opisywanej w owym artykule znaleziono
dopiero w piątek, 16 maja 2008 roku, i to tylko
ponieważ jej rodzina wydała ponad $100 000
prywatnych pieniędzy na jej poszukiwania - po szczegóły
patrz artykuł "Inquiry into search delay" ze strony A2
The New Zealand Herald,
wydanie z wtorku (Tuesday), May 20, 2008.)
Z uwagi właśnie na tą dysproporcję w karach za
gwałt i za morderstwo, ja osobiście odradzałbym
atrakcyjnym kobietom samotnego zwiedzania Nowej
Zelandii - szczególnie o czasie i w miejscach gdzie
mogłyby wystawić się na niebezpieczeństwo gwałtu.
Jeszcze innym niebezpieczeństwem stwarzanym
przez prawo Nowej Zelandii jest dysproporcja
pomiędzy prawami przestępców a prawami
ofiar przestępstw. W praktyce dysproporcja
ta jakby popiera i cichcem nagradza przestępczość.
Faktycznie też z powodu braku kary śmierci za
morderstwo, oraz owo jakby popieranie przestępczości
przez prawo, bez względu na czyjąś płeć i wiek
zwiedzanie tego kraju najlepiej realizować w dużej
grupie, a conajmniej zawsze we dwoje (tj. razem z
kimś zaufanym). Właśnie taką zresztą radę oficjalnie
udziela japońskim turystom towarzystwo
Nowozelandzko-Japońskie - po szczegóły patrz
artykuł "Travel in groups, Asians told" (tj. "Zawsze
poruszaj się w grupie, Azjaci instruowani") ze strony
A1 nowozelandzkiej gazety
The Press,
wydanie z czwartku (Thursday, July 3, 2008.)
Nowozelandzcy Maorysi wierzą że w niektórych
obszarach rodzimej nowozelandzkiej puszczy
rodzimej żyją wrogie ludziom nadprzyrodzone
istoty które dybią na ludzkie życie. Przykłady
takich śmiercionośnych istot opisane są na
niniejszej stronie
(newzealand_pl.htm)
w punktach #E3 (patrz tam "Strażnik"), #E6
("Maeroero"), oraz #E7 ("lord of the forest");
a także na stronie
sw_andrzej_bobola.htm.
(patrz tam "Fot. #5abc").
Jeśli więc w obszary te zapuści się samotnie
ktoś o umyśle podatnym na manipulacje owych
niebezpiecznych istot, jego zguba jest niemal pewna.
W latach 2001 do dziś (2010) ja mieszkałem
koło jednego z takich miejsc. Nazywa się ono
"Rimutaka Forest Park" i położone jest
niedaleko Petone (tj. chronionego przez Boga
przedmieścia Wellington w którym ja mieszkam -
po więcej szczegółów na temat owej boskiej
ochrony Petone patrz punkt #I3 strony o nazwie
day26_pl.htm).
Na przekór bliskości owego Rimutaka
do buszującej życiem stolicy Nowej Zelandii,
niemal co roku ktoś tam umiera lub
ginie albo w tajemniczych, albo też w
kryminalnych, okolicznościach. Mną osobiście
najbardziej wstrząsnęła śmierć w owej puszczy
niedoświadczonego, bo 26-letniego naszego rodaka,
który wyruszył tam na samotną wycieczkę w
sobotę dnia 31 maja 2008 roku, zaś którego
ciało znaleziono dopiero w sobotę 7 czerwca
2008 roku. Bezowocnymi poszukiwaniami jego
ciała zainteresowana była wówczas cała Nowa
Zelandia - przykładowo patrz artykuł "Searchers
remain hopeful of finding Polish tourist" (tj. "Szukający
mają nadzieję znalezienia polskiego turysty"), ze
strony A5 gazety
The New Zealand Herald,
wydanie z piątku (Friday), June 6, 2008. Kiedy
go w końcu znaleziono, jego ciało leżało w strumieniu
pod zatorem z powalonych drzew. Nie udało się
nawet ustalić jak i od czego zginął. Wprawdzie
prasa spekulowała że być może padł on ofiarą
tzw. "flash flood" (tj. "błyskawicznej powodzi"
opisanej powyżej w punkcie #K1.1), jednak nikt
takiej powodzi w owym czasie tam nie odnotował.
Jego los ponownie potwierdza, że do nowozelandzkiej
puszczy nie powinno się wybierać samotnie.
W około pół roku po śmierci tego Polaka, bo
już w styczniu 2009 roku, mroczne moce z owych
Rimutaka pochłonęły następną ofiarę, tym razem
Nowozelandczyka. Rozkładające
się ciało tego następnego zaginionego znaleziono
dopiero pod koniec marca 2009. Krótki opis losów
jego poszukiwań i przypadkowego znalezienia
zawarty został w artykule "Pilot's hunch finds
missing man's car", ze strony A3 nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post,
wydanie z poniedziałku (Monday), March 23, 2009.
Ciekawe, że takie "miejsca nawiedzone złymi
mocami" istnieją w wielu rejonach świata. Inne
podobnie śmiertelne miejsce, które znam osobiście
i w którym także co jakiś czas ktoś umiera
w raczej tajemniczych okolicznościach, jest
opisane w punkcie #H4 strony internetowej
wszewilki.htm.
#K2.
Przemilczane ciekawostki:
Nowa Zelandia ukrywa także sporo ciekawostek,
o istnieniu których świat zwykle nie ma pojęcia.
Jednak opisy owych ciekawostek przytoczone
są na odmiennej stronie internetowej
newzealand_visit_pl.htm.
Część #L:
Podsumowanie, oraz informacje końcowe tej strony:
#L1.
Podsumowanie tej strony:
Ja osobiście nie spotkałem się jeszcze z
krajem w którym współistnieje ze sobą tak
szeroka i tak duża różnorodność tajemniczych
obiektów i niewyjaśnionych zjawisk. Jakaż szkoda
że położenie Nowej Zelandii na peryferiach
świata uniemożliwia włączenie się większej
liczby badaczy z innych krajów do wyjaśniania
tejemnic tego kraju. Jak też szkoda, że
rodzimi naukowcy Nowej Zelandii wybrali
pełne godności ignorowanie wszystkiego
co tajemnicze lub niewyjaśnione w ich
własnym kraju i udawanie że problem
badania niewyjaśnionego zupełnie tam
nie istnieje.
#L2.
Dalsze ciekawostki Nowej Zelandii o których istnieniu słyszałem, jednak
których brak funduszy i czasu dotychczas nie pozwolił mi przebadać:
Powyższe tajemnice wyczerpują listę tych jakie zdołałem dotychczas
przebadać i opisać. Niestety, proces ich uzdatniania do zaprezentowania w
internecie zajmuje wiele czasu. Wszakże wszelkie badania nowozelandzkich tajemnic
jakie tutaj raportuję dokonuję wyłącznie jako osobiste hobby naukowe, znaczy
w swoim własnym czasie przenaczonym na odpoczynek, oraz na mój prywatny koszt.
Ponadto staram się ukrywać prowadzenie tych badań jeśli to tylko jest to możliwe,
aby NIE narażać się na niepotrzebne prześladowania.
Niemniej, chociaż postęp jest wolny, badania ciągle prą do przodu. W chwili
obecnej jest mi już wiadomo o kilku następnych intrygujących tajemnicach
Nowej Zelandii, jakie umieściłem w kolejce do przebadania na ile mi to czas
i moje skromne osobiste środki finansowe pozwolą, oraz jakie zaprezentuję
tutaj zaraz po tym jak zakończę ich badanie. Dla przykładu, słyszałem jeszcze o:
(1) mitycznym niewidzialnym krysztale zlokalizowanym w geograficznym
centrum Nowej Zelandii, jakiego podobno można dotknąć, jednak nie można
zobaczyć (być może że kryształem tym jest
komora oscylacyjna
działająca w tzw.
stanie telekinetycznego migotania -
po szczegóły patrz strona
telekinesis_pl.htm - o telekinezie indukowanej technicznie);
(2) tajnej szkole Maoryskich szamanów jaka wciąż operuje ukryta w dziczy
Nowej Zelandii, a do jakiej egzamin wstępny polega na psychokinetycznym zrzuceniu
ze stołu kamienia wielkości pięści bez fizycznego dotknięcia owego kamienia;
(3) dwóch co najmniej 1000-letnich kamiennych piramidach około 2-metrowej
wysokości, z pobliża miejscowości Opoutere przy podstawie Coromandel Peninsular;
(4) tajemniczego Wielkiego Muru Nowej Zelandii z północnej części Wyspy
Północnej - który jest jak miniaturowa wersja Wielkiego Muru Chińskiego, Muru z Peru,
czy Muru Hadriana z Brytanii (zbudowanego w 122 roku AD);
(5) szczątków kamiennej budowli czy ściany w Kaimanawa Forests spomiędzy
Taupo i Napier;
(6) gigantycznej figury ludzkiej tzw. Śpiącego Olbrzyma jakiej wygląd
i istnienie wyjaśniam dokładniej w punkcie #I3.3 odrębnej strony internetowej
god_proof_pl.htm -
o dowodach naukowych że Bóg faktycznie istnieje,
a także w podrozdziale V3 mojej starszej monografii [1/4];
(7) legendarnego plemienia niezwykłych istot z mgły które podobno
posiadają swoje podziemne miasto w nowozelandzkiej prowincji Firdland;
oraz wiele więcej.
Dlatego być może warto aby czytelnik powrócił do tej strony ponownie, jako
że wówczas najprawdopodobniej znajdzie na niej opisy znacznie większej
liczby tego typu tajemnic.
Aktualne adresy emailowe autora tej strony, tj. oficjalnie
dra inż. Jana Pająk,
zaś kurtuazyjnie Prof. dra inż. Jana Pająk,
pod jakie można wysyłać ewentualne uwagi, własne
opinie, lub informacje jakie zdaniem czytelnika
autor tej strony powinien poznać, podane są na
stronie internetowej o nazwie
pajak_jan.htm
(dla jej wersji w języku HTML), lub o nazwie
pajak_jan.pdf
(dla wersji owej strony w bezpiecznym formacie PDF).
Prawo autora do używania kurtuazyjnego
tytułu "Profesor" wynika ze zwyczaju iż "z profesorami
jest jak z generałami", znaczy raz
profesor, zawsze już profesor. Z kolei
w swojej karierze naukowej autor tej strony był
profesorem aż na 4-ch odmiennych uniwersytetach,
tj. na 3-ch z nich był tzw. "Associate Professor"
w hierarchii uczelnianej bazowanej na angielskim
systemie uczelnianym (w okresie od 1 września
1992 roku, do 31 października 1998 roku) - który
to Zachodni tytuł stanowi odpowiednik "profesora
nadzwyczajnego" na polskich uczelniach. Z kolei
na jednym uniwersytecie autor był (Full) "Professor"
(od 1 marca 2007 roku do 31 grudnia 2007 roku -
tj. na ostatnim miejscu pracy z naukowej kariery
autora) który to tytuł jest odpowiednikiem pełnego
"profesora zwyczajnego" z polskich uczelni.
Proszę jednak odnotować, że dla całego szeregu
powodów (np. mojego chronicznego deficytu czasu,
prowadzenia badań wyłącznie na zasadzie mojego
prywatnego hobby naukowego, pozostawania
niezatrudnionym i wynikający z tego mój brak
oficjalnego statusu jaki pozwalałby mi zajmować
oficjalne stanowisko w określonych sprawach,
istnienia w Polsce aż całej armii zawodowych
profesorów uczelnianych - których obowiązki
zawodowe obejmują m.in. udzielanie odpowiedzi
na zapytania społeczeństwa, itd., itp.)
począszy od 1 stycznia 2013 roku
ja przyjąłem żelazną
zasadę, że NIE odpowiadam na żadne emaile
wysyłane do mnie przez czytelników moich
stron - o czym niniejszym szczerze
i uczciwie informuję wszystkich zainteresowanych.
Stąd jeśli czytelnik ma sprawę która wymaga
odpowiedzi, wówczas NIE powinien do mnie
pisać, bowiem w takiej sytuacji wysłanie mi
emaila domagającego się odpowiedzi w świetle ustaleń
filozofii totalizmu
byłoby działaniem
niemoralnym. Wszakże spowodowałoby,
że czytelnik doznałby zawodu ponieważ z całą
pewnością NIE otrzymałby odpowiedzi. Ponadto
taki email odbierałby i mi sporo "energii moralnej"
ponieważ z jego powodu i ja czułbym się winnym,
że NIE znalazłem czasu na napisanie odpowiedzi.
Natomiast w/g totalizmu "moralnym działanien"
w takiej sytuacji byłoby albo niezobowiązujące
mnie do odpisania przesłanie mi jakichś informacji
które zdaniem czytelnika są warte abym je poznał,
albo teź napisanie raczej do któregoś z zawodowych
profesorów polskich uczelni - wszakże oni są
opłacani z podatków obywateli między innymi za
udzielanie odpowiedzi na zapytania społeczeństwa,
a ponadto wszyscy oni mają sekretarki (tak
że korespondencja NIE zjada im czasu który
powinni przeznaczać na badania).
Disclaimer. Odnotuj że poglądy wyrażone na niniejszej stronie NIE są
podzielane przez właścicieli innych niż moje fotografii pokazanych tutaj,
nawet jeśli właściciele owych fotografii zgodzili się abym wykorzystywał
ich zdjęcia. Chociaż fotografie reprezentują najbardziej obiektywny materiał
dowodowy, ciągle sytuacje jakie one uchwyciły mogą być interpretowane na
kilka odmiennych sposobów.
* * *
Niniejsza strona należy do większego łańcucha stron internetowych
poświęconych najróżniejszym tajemnicom i ciekawostkom (oferując
m.in. nieodpłatne monografie na ich tematy). Łańcuch ten obejmuje
strony zestawione w "Menu 2".
Niniejsza strona dostępna jest także w formie
broszurki oznaczanej symbolem [11],
którą przygotowałem w "PDF" (od "Portable
Document Format") - obecnie uważanym za
najbezpieczniejszy z wszystkich internetowych
formatów, jako że do niego normalnie wirusy
się NIE doczepiają. Ta klarowna broszurka
jest gotowa zarówno do drukowania, jak i do
wygodnego czytania z ekranu komputera.
Ciągle ma ona też aktywne wszystkie swoje
zielone linki.
Stąd jeśli jest czytana z ekranu komputera
podłączonego do internetu, wówczas po
kliknięciu na owe linki otworzą się linkowane
nimi strony lub ilustracje. Niestety, ponieważ
jej objętość jest około dwukrotnie wyższa niż objętość
strony internetowej jakiej treść ona publikuje,
ograniczenia pamięci na sporej liczbie darmowych
serwerów jakie ja używam, NIE pozwalają aby
ją na nich oferować (jeśli więc NIE załaduje
się ona z niniejszego adresu, ponieważ NIE
jest ona tu dostępna, wówczas należy kliknąć
na któryś odmienny adres z
Menu 3,
poczym sprawdzić czy stamtąd juź się załaduje).
Aby otworzyć ową broszurkę (lub/i załadować
ją do własnego komputera), wystarczy albo
kliknąć na następujący zielony link
albo też z którejś totaliztycznej witryny otworzyć
sobie plik nazywany tak jak w powyższym linku.
Jeśli zaś czytelnik zechce też sprawdzić, czy jakaś
inna totaliztyczna strona właśnie studiowana przez
niego, też jest już dostępna w formie takiej PDF
broszurki, wówczas powinien sprawdzić, czy
wyszczególniona ona została w linkach z "części
#B" strony o nazwie
tekst_11.htm.
Owe linki wskazują bowiem wszystkie totaliztyczne
strony, które już zostały opublikowane jako takie
broszurki z serii [11] w formacie PDF.
Życzę przyjemnego czytania!
* * *
If you prefer to read English,
click on the flag (jeśli preferujesz angielski,
kliknij na poniższą flagę)
Data zapoczątkowania budowy tej strony internetowej: 10 października 2003 roku
Data najnowszego aktualizowania tej strony: 25 listopada 2013 roku
(Sprawdź w adresach z
Menu 4
czy istnieje już nowsza aktualizacja)